Są takie miejsca, w których wymaga się odpowiedniego zachowania. Jednym z nich bez wątpienia jest restauracja. Ludzie przychodzą do niej zjeść smaczny posiłek i odpocząć, ale niejednokrotnie te miłe chwile zostają zakłócone przez rozrabiające dzieci.
Temat ich obecności w miejscach tego typu był już wiele razy podnoszony, ale ostatecznie nie udało się dojść do porozumienia pomiędzy kobietami. Niektóre z nich uważają, że nie ma nic złego w zabieraniu pociech do restauracji, a ewentualny płacz czy wybryki są normalnym zachowaniem u dzieci. Inne z kolei uważają, że niektóre placówki powinny wprowadzić zakaz wstępu dzieciom do pewnego wieku.
Joanna jest matką trzech chłopców, z których najstarszy ma 10 lat, a najmłodszy 5. Niedawno zabrała ich wraz z mężem do znanej restauracji. W planach mieli zjedzenie rodzinnego obiadu. Zamysł się nie powiódł, a rodzina została wyproszona z restauracji. Joanna jest oburzona. Postanowiła, że opisze to, co ją spotkało.
- Z góry przepraszam za wszystkie błędy i niedociągnięcia, ale targają mną emocje. Właśnie wróciliśmy całą rodziną do domu. Wszyscy jesteśmy wzburzeni tym, co się wydarzyło. Zaplanowaliśmy miłe popołudnie, ale nic z tego nie wyszło. Stoi za tym bardzo niemiła obsługa restauracji, której nazwy na razie nie wymienię. Nie mam zamiaru zostawić tej sprawy - skieruję ją do managera. Tutaj chcę tylko nakreślić szersze tło sytuacji. Żeby wszyscy rodzice wiedzieli, jaka nagonka panuje w niektórych miejscach publicznych na rodziny z dziećmi. A zwłaszcza matki z dziećmi.
Miałam wrażenie, że jedna z kelnerek od początku patrzyła się na nas niechętnie. Wydaje mi się, że powodem byli chłopcy. Zachowała się jednak odpowiednio i grzecznie zaprowadziła nas do wolnego stolika. Złożyliśmy zamówienie. Nie czekaliśmy długo na realizację. Na naszym stole wylądowała duża pizza, makaron i sałatki. Zaczęliśmy wsuwać. Chłopcy zachowywali się wzorowo. Byli zajęci pałaszowaniem przysmaków.
My z mężem zagłębiliśmy się w rozmowę. Cieszyliśmy się, że wreszcie udało nam się wyjść na miasto całą rodziną. To nie zdarza się często. Wtedy Szymek i Marek powiedzieli, że chcą do toalety. Mateusz, najstarszy syn, powiedział, że ich zaprowadzi. Bardzo się ucieszyłam i pomyślałam, że mam bardzo odpowiedzialne dziecko. Na nowo pogrążyliśmy się z mężem w rozmowie. Minęło może 15-20 minut, gdy usłyszeliśmy trzask talerzy, szuranie krzeseł i jakieś okrzyki. Dobiegały z drugiej części sali. Miałam złe przeczucia i nie pomyliłam się. Po chwili przyszli chłopcy z dwoma kelnerkami. One zapytały, czy to nasze dzieci.
Okazało się, że po skorzystaniu z toalety chłopcy postanowili nie wracać do rodziców, a wykorzystać ogromną przestrzeń do zabawy w chowanego. Zostali jednak szybko dostrzeżeni przez kelnera, który miał zamiar odprowadzić ich do stolika. Dzieciom nie za bardzo się to uśmiechało. Uznały, że zachowanie kelnera jest zabawne i zaczęły przed nim uciekać.
- W efekcie potrącili kelnerkę, która niosła tacę wypełnioną jedzeniem. Ona sama przewróciła się, a jedzenie wyleciało z talerzy. Wylądowało na niektórych klientach. Poza tym chłopaki przewrócili kilka krzeseł i zrzucili dwa talerze z jedzeniem ze stołu, przy którym siedzieli ludzie. Straty wyniosły około 400 zł. Taką informację dostałam od obsługi lokalu.
Przyznaję, że zagadaliśmy się z mężem i nie zwróciliśmy uwagi na to, że chłopcy już powinni byli wrócić do stolika. Moja wina. Ale jak przykładni rodzice obiecaliśmy pokryć straty z własnej kieszeni. Zganiliśmy też chłopców. Chcieliśmy zaprowadzić ich z powrotem do naszego stolika, ale wtedy kelnerki poprosiły nas o opuszczenie lokalu. Byliśmy wstrząśnięci. Próbowaliśmy rozmawiać, ale nie dało się. Tym bardziej, że pozostali ludzie byli zdenerwowani i usłyszałam z daleka kilka komentarzy dotyczących bezstresowego wychowania. W końcu mąż powiedział, że to bez sensu i wychodzimy.
Zapłaciliśmy za zmarnowane jedzenie, a nasze zostało zapakowane do torby i wręczone nam przy wyjściu. To by było na tyle, jeżeli chodzi o miłe, sobotnie popołudnie spędzone w rodzinnym gronie.
Joanna zgadza się z tym, że chłopcy zachowali się okropnie, ale jej zdaniem nie zasłużyli na wyproszenie z lokalu w tak kompromitujący sposób.
- Czułam się jak jakaś zbrodniarka. I ci wszyscy ludzie patrzący na nas takim nieprzyjemnym wzrokiem... Chciało mi się płakać. Przecież zachowaliśmy się jak trzeba. Zapłaciliśmy za straty, przeprosiliśmy... Czy naprawdę trzeba było wyprosić nas z restauracji? Ja uważam, że to była duża przesada, a wręcz publiczne znieważenie. Nie mogliśmy dokończyć posiłku. Nie zamierzam tak tego zostawić. Na pewno złożę skargę.
Możesz pomóc spełnić marzenia dzieci z domów dziecka. Przyłącz się do akcji Fundacji One Day
Czy waszym zdaniem rodzina Joanny została niesłusznie wyproszona z restauracji?