Każdy dzień zwłoki działa na moją niekorzyść. Ostateczną decyzję niby podjęłam, ale wszystko rozbija się o szczegóły. Wiem, co chcę zrobić, ale nie jestem pewna w jaki sposób. Opcje są dwie, a każda ma swoje plusy i minusy. Ja nie potrafię rozstrzygnąć, co będzie dla mnie lepsze. Dlatego zależy mi na opinii osób z zewnątrz.
Zobacz również: LIST: „Zastanawiam się nad aborcją i naprawdę potrzebuję Waszej pomocy! Co powinnam zrobić?”
Zawsze mówiłam, że kiedy zajdę w ciążę, to zaakceptuję tę sytuację. Przecież to nie dramat, ale szczęście. Życie jakoś się ułoży. Ale łatwo się mówi czysto teoretycznie i będąc w lepszej sytuacji. Rzeczywistość zaskoczyła mnie w najgorszym możliwym momencie i innego wyjścia po prostu nie widzę. Stąd moja prośba - nie oceniajcie mnie, ale metodę.
Aborcję traktowałam jako coś wirtualnego. Niby gdzieś tam istnieje, ale nie znałam szczegółów, a tym bardziej jej nie planowałam. To jednak nie moment na głębokie analizy i poznawanie tematu od zera. Trzeba się spieszyć.
Zanim przejdę do konkretów, może przedstawię swoją sytuację. Myślę, że dla niektórych będzie to ciekawe. Mam 26 lat, skończyłam studia licencjackie, nie jestem w stałym związku i tak naprawdę dopiero zaczynam poważną karierę zawodową. Na razie na umowie zlecenie, ale w przyszłości jest szansa na coś więcej. Mieszkam jeszcze z rodzicami.
Jak widzicie, jeszcze dziecka mi teraz brakuje. Absolutnie nie czuję się w 100 procentach samodzielna. Do tego potrzebowałabym prawdziwego etatu, wyższej pensji, trwałego związku i najlepiej własnego mieszkania. Na razie to takie udawanie dorosłości. Dobrej matki udawać się już nie da, bo wszystko wyjdzie w praniu.
W ciążę zaszłam przez przypadek. Tak, wiedziałam skąd się biorą dzieci i że sytuacja jest dość ryzykowna, ale czasami człowiek nie myśli. A raczej ludzie, bo do tego są potrzebne dwie osoby.
Zobacz również: „Faceci nie mogą zakazywać nam aborcji. To oni są winni każdej niechcianej ciąży”
Ojcem mojego nienarodzonego dziecka jest chłopak starszy o 2 lata, którego poznałam w aplikacji randkowej. Zaledwie kilka niezobowiązujących spotkań i oto cała nasza wspólna historia. Do niedawna nie wiedziałam nawet, jak się nazywa, bo w czasie takich randek to nie ma znaczenia. Liczy się dobra zabawa. Obie strony zdają sobie sprawę, że to tylko na chwilę.
Pech chciał, że los połączył nas na dłużej. Ale ja na to nie pozwolę i stąd moja decyzja. Facet nie ten, życie też nie takie jak powinno. Trzeba działać. Do kliniki na Słowacji zadzwoniłam po tym, jak znalazłam jej stronę w Internecie. Wszystko oficjalnie, legalnie, na najwyższym poziomie. I wcale nie tak drogo, jak niektórym się wydaje.
Na to jestem już zdecydowana, ale zastanawiam się nad metodą. Do wyboru są dwie - farmakologiczna i próżniowa.
Farmakologiczna to podanie leku, który prowadzi (mówiąc w skrócie) do poronienia. Zaleta: to nie jest zabieg chirurgiczny, nie ma znieczulenia, hospitalizacji. Wada: nie jest zawsze skuteczny, a do zakończenia ciąży dochodzi wiele godzin, a nawet dni później.
Metoda próżniowa wymaga położenia się na oddziale i czasami nawet uśpienia. Trwa zaledwie kilka minut, a po kilku godzinach można wrócić do domu. Bardzo skuteczna i bezpieczna, ale to jednak ingerowanie w ciało ludzkie. Zawsze może pójść coś nie tak.
Nie jestem ekspertką w tych kwestiach. Wy też pewnie nie. Ale co wydaje Wam się lepszym rozwiązaniem dla mnie?
Aleksandra
Zobacz również: Kogo uratujesz z pożaru? Ten test zdradzi, czy popierasz aborcję