Zacznę od tego, że nie jestem jakąś starą zrzędą, która twierdzi, że w jej czasach było lepiej i czerpie satysfakcję z narzekania na młodych ludzi. Jestem jedną z was. Szkołę średnią skończyłam zaledwie kilka lat temu i teraz powoli kończę studia. Maturę pamiętam, jakby była wczoraj. Doskonale wiem, jakie emocje jej towarzyszą, ale na pewno nie popieram histerii na tym punkcie. To tylko egzamin i na dodatek wcale nie aż taki trudny.
Zobacz również: LIST: „Moja 25-letnia córka to chodząca porażka. Mieszka ze mną, zarabia grosze, nie dała mi wnuka...”
Uważam, że każdy średnio rozgarnięty człowiek jest w stanie nie tylko ją zdać, ale uzyskać też bardzo dobry wynik, który będzie przepustką na studia. Wystarczyło chodzić do szkoły, od czasu do czasu czegoś się pouczyć, a przede wszystkim - logicznie myśleć. Wbrew temu, co się mówi, egzamin dojrzałości to wcale nie czarna magia. Zadania nigdy nie wykraczają poza ramy programowe.
Osoba kończąca szkołę średnią powinna sobie z tym poradzić bez żadnego problemu. A zamiast tego ciągle słyszę, jaki system jest zły, a pytania oderwane od rzeczywistości.
Najczęściej powtarzany zarzut jest taki: szkoła nie przygotowuje do matury, bo tam liczy się wyłącznie wiedza wykuta na blachę. Trzeba odpowiadać dokładnie tak, jak autor pytania miał na myśli. To ten słynny klucz. Szczerze? W ogóle tego nie zauważyłam. Nie jestem kujonką, która uczy się wszystkiego na pamięć. Egzamin zdałam dobrze, bo potrafię wyciągać logiczne wnioski. Pełnoletniej osobie powinien przypasować każdy temat, a nie tylko ten, który przypadkiem udało się wykuć.
Mam w swoim otoczeniu kilku maturzystów albo ich rodziców. Słucham o tej nieszczęsnej maturze od miesięcy. Aż człowiekowi się robi słabo, jakie farmazony ludzie opowiadają na ten temat. I to powszechne przekonanie, że zdanie zależy wyłącznie od szczęścia, a nie od wiedzy, bo zbrodniczy system karze osoby myślące. To taki trudny egzamin. Prawie nie do przejścia.
Niektórzy już teraz się usprawiedliwiają, że jak im nie pójdzie, to na pewno nie jest ich wina. Raczej komisji egzaminacyjnej, autorów pytań, nauczycieli i można tak jeszcze długo wymieniać.
Zobacz również: LIST: „Nie wiem, jak można żyć poza Warszawą. Cała reszta kraju to GŁĘBOKA PROWINCJA”
fot. Unsplash
Trochę to rozumiem, bo przecież nikt się głośno nie przyzna, że ma pustkę w głowie i nie nauczył się myśleć. Ale też strasznie denerwuje, bo później się okaże, jak każdego roku, że przynajmniej co piąty maturzysta nie zdał. Ale zawsze może pójść na poprawkę w tym czy kolejnym roku. Moim zdaniem to nie fair i należałoby takie osoby karać. Poprawka dopiero za min. 3 lata, a wcześniej zwrot kosztów edukacji. Może to niektórych by zmotywowało.
Naprawdę jestem za tym, żeby osoby, które oblały egzamin i pomimo kolejnych prób nie potrafiły go zaliczyć - oddawały pieniądze, które państwo zainwestowało w ich rozwój. Inaczej to będzie kasa wyrzucona w błoto i sygnał dla innych: jak nie zdasz, to nic strasznego się nie dzieje. Moim zdaniem dorosły człowiek (a takim jest maturzysta) musi odpowiadać za swoje błędy.
Dzięki temu szkolnictwo miałoby się lepiej, a myślę też, że wyniki matur bardzo by się poprawiły. Wszyscy na tym skorzystamy.
Zobacz również: Dlaczego studia to najfajniejszy okres w życiu?
fot. Unsplash
Jakoś nie potrafię spokojnie patrzeć na tych, w których państwo inwestowało tysiące złotych, a oni w ogóle z tego nie skorzystali. Chodzili do szkół, bo musieli, a w głowie hula wiatr. Trzeba być naprawdę odpornym na wiedzę, żeby po tylu latach edukacji nie wiedzieć prawie nic. Ktoś powinien za to odpowiedzieć - albo uczeń, albo jego rodzice. Tak czy owak pieniądze się zmarnowały, a na pewno przydałyby się na wspieranie utalentowanych i ambitnych.
Nie wierzę żadnemu maturzyście, który twierdzi, że nie zdał, bo miał pecha i cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Jest wręcz odwrotnie - systemowi zależy, żeby jak najwięcej osób miało dobre wykształcenie. Pytania na maturze wcale nie są wzięte z kosmosu. Ale jak się przez kilka lat szkoły średniej nic nie robiło, to co się dziwić. Zawsze lepiej zwalić winę na abstrakcyjnego sprawcę.
Ja nie chcę, żeby płacone przeze mnie podatki były w ten sposób marnowane. Dlatego zasada powinna być jedna: zdasz - super, oblejesz - zwracaj to, co w ciebie włożyliśmy, bo inwestycja zupełnie się nie zwróciła.
Justyna