Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że Polska to nie jest kraj dla każdego. Chyba, że jesteś mięsożerną, białą heteroseksualistką wyznania rzymskokatolickiego. Każda odmienność jest od razu piętnowana. „Normalni” ludzie wmawiają ci, że jesteś nienormalna i sama utrudniasz sobie życie. Tak jest np. z moim weganizmem. To dla mnie zupełnie nowa przygoda, ale decyzję podjęłam bardzo świadomie. Dietę roślinną uważam za zdrowszą i bardziej etyczną.
Niektórych to jednak nie przekonuje i od razu wmawiają, że to nie dieta, ale ideologia. Na pewno jestem też lesbijką, feministką i mam na koncie kilka aborcji. Ale już mniejsza z tym. Żyjąc tutaj trzeba się przyzwyczaić do takich zaczepek. Tym razem chciałam o czymś innym. Przede mną pierwsza wegańska Wielkanoc i już wiem, że łatwo nie będzie. Najprawdopodobniej nasłucham się różnych dziwnych rzeczy na swój temat, a już na pewno się nie najem.
Prosiłam, żeby wzięto pod uwagę moje preferencje kulinarne, ale wszystko to jak kulą w płot. Dowiedziałam się, że to fanaberia i nikt sobie z mojego powodu roboty dokładać nie będzie.
Zobacz również: LIST: „Przeszłam na weganizm. Ludzie przestali mnie lubić! Jest coraz gorzej...”
fot. Pixabay
Za chwilę usiądę przy świątecznym stole. Chciałabym tak normalnie, jak dawniej, ale w końcu polskie świętowanie opiera się w 99% na jedzeniu. Trzeba się nażreć, przetrawić i potem jeszcze trochę w siebie wepchnąć na dobicie. Dwa dni ucztowania bez żadnego umiaru. Szczerze? Akurat to mnie nie drażni, bo zawsze to okazja, żeby się spotkać w szerszym gronie. Problem polega na tym, że wszystko jest do bólu mięsne i zwierzęce. Będę tam siedziała o suchym pysku.
Wigilia jest jeszcze fajna, bo wszystko postne. Pierwsze wegańskie Boże Narodzenie wspominam bardzo dobrze. Tym razem będzie znacznie gorzej. Bo niby co ja mam tam zjeść? W manu jajka w 20 wersjach, biała kiełbasa, pieczeń, wędliny, chrzan na bazie śmietany albo jogurtu, sałatka jarzynowa z majonezem. Jak już coś prawie mi pasuje, to zawsze dodaje się coś niewegańskiego.
Polacy nie umieją żyć bez mięsa, jajek i nabiału. Zdrowsze rzeczy traktują jako pokarm gorszego gatunku. W Wielkanoc to doskonale widać.
Zobacz również: Wyznanie BYŁEJ WEGANKI: Znajomi zmusili mnie do rezygnacji z diety. Nie wspierali mnie!
fot. Pexels
Nie wściekam się na tradycję, bo sama przez lata w tym uczestniczyłam. Wkurza mnie jednak to, że wszyscy najbliżsi mają gdzieś moje poglądy. Ich nie interesuje, co jest dla mnie ważne. Nikt nie zaproponował, że przygotuje coś do jedzenia specjalnie pod moje gusta. Jasne, sama mogę sobie zrobić i właśnie wcześniej przygotowanymi pudełkami mam zamiar się ratować, ale to nie to samo.
Chociaż jedno ciasto bez masła, jajek i miodu… Może jakaś sałatka z oliwą zamiast majonezu. Albo przynajmniej chrzan bez śmietany. Nie. Na nic takiego nie mogę liczyć, bo moja dieta to ich zdaniem fanaberia. Utrudnianie sobie życia. Zupełnie tak, jakbym specjalnie się umartwiała. Nie biorą pod uwagę tego, że po prostu zmieniły mi się poglądy.
Wciąż dobrze kojarzy mi się smak jajecznicy albo herbaty z miodem. Ale nie używam produktów pochodzenia zwierzęcego, bo wrażliwość mi na to nie pozwala. Rodzina powinna wziąć to pod uwagę.
Zobacz również: Jedna z najbardziej restrykcyjnych diet została uznana przez lekarzy za... zdrową!
fot. Pexels
Zastanawiałam się, czy z tego powodu nie zbojkotować całkiem tej Wielkanocy. Niech sobie siedzą i jedzą to, co im pasuje. Mną niech się nie przejmują. Ale doszłam do wniosku, że nie można się tak łatwo poddawać. Niech im pójdzie w pięty, jak zacznę wybrzydzać. Jak będę narzekała, że jestem głodna, bo nie mam co zjeść. Że nikt niczego nie ugotował z myślą o mnie. Może wtedy sumienie ich ruszy? Nie wiem. Mięsożercy ogólnie są jakoś mało wrażliwi. Skoro mam cierpieć dla dobra zwierząt, to jestem gotowa się poświęcić.
To są drobne niedogodności w porównaniu z tym koszmarem, który je spotyka. Rzeźnie ociekające krwią, tłoczące się w klatkach kury, krowy dojone na siłę. Nikogo nie będę przekonywała do moich racji, bo każdy myślący człowiek jest chyba tego świadomy.
Nie oczekuję, że nagle będę miała wegańską rodzinę (choć nie mam nic przeciwko temu). Chciałabym tylko, żeby z większym zrozumieniem spojrzeli na moje racje. Nie traktowali tego jako głupiej fanaberii, ale przyjęli do wiadomości fakt - Justyna nie je produktów pochodzenia zwierzęcego. I żeby wzięli to pod uwagę organizując podobno rodzinne święta. W tym roku będę czuła się jak kosmitka. Na dodatek głodna.
Justyna