Gdzieś ostatnio przeczytałam, że średnia pensja wypłacana w Polsce to już prawie 5 tysięcy złotych. Nie wiem, kto tyle dostaje. Pewnie policzyli razem z dyrektorami wielkich firm, którzy zarabiają po kilka milionów. Ja dostaję co miesiąc przelew na marne 3 tysiące i ledwo wiążę koniec z końcem. A jak się dowiedziałem, że najwięcej rodaków dostaje 1,5-2 tys. na rękę, to już w ogóle zwariowałam. Jak oni żyją?
Nie jestem rozkapryszoną jedynaczką, którą rodzice rozpieszczali i teraz nie znam umiaru. Uważam, że mam głowę na karku i jestem skromna. Ale wszystko tyle kosztuje, że te kwoty naprawdę wydają się śmiesznie niskie. Coraz trudniej się usamodzielnić i godnie funkcjonować. Przyznam się, że czasami wręcz głoduję, bo brakuje mi do pierwszego. A co dopiero mówić o oszczędzaniu i spełnianiu marzeń.
Skoro ja mam takie trudności ze związaniem końca z końcem, to nie wiem, jak dają sobie radę biedniejsi ludzie. To już nie jest życie, ale raczej wegetacja.
Zobacz również: Praca na kasie to już nie powód do wstydu? Ujawniamy zarobki w Lidlu, Biedronce czy Tesco
fot. Unsplash
Wiadomo, że 3 tysiące 3 tysiącom nie jest równe. Gdybym mieszkała na wsi, miała własne gospodarstwo i dom na własność, to żyłabym sobie jak pączek w maśle. Ale wiem, że na prowincji taka pensja to rzadkość. Jednak w dużym mieście to nie jest dużo. Raczej ochłapy. W Warszawie, gdzie staram się żyć od 2 lat, to już w ogóle. Dostaję przelew, opłacam rachunki i wpadam w depresję, co dalej.
Wynajmuję kawalerkę z dala od centrum i na to idzie w sumie jakieś 1600 zł ze wszystkimi opłatami. Mogłabym zająć tylko jeden pokój w jakimś większym mieszkaniu, ale bez przesady. Już nie jestem studentką i marzę o ułożeniu sobie życia. Bilet miesięczny to kolejna stówka. Na zakupy spożywcze i gospodarcze wydaję pewnie jakieś 600 zł. Czasem coś do ubrania w sieciówce.
Od wielkiego dzwonu wyjdę sobie do kina z koleżanką albo na piwo ze znajomymi. Jeszcze doliczę bilety, jak wybieram się do rodziny i nie ma pensji.
Zobacz również: Właściciele tych imion zarabiają najwięcej. Czy Twoje też znalazło się na liście?
fot. Unsplash
Jak w zeszłym miesiącu kupiłam skromne prezenty i jeszcze się rozchorowałam, więc trzeba było wydać na lekarza i leki, to uwierzcie, że przez kilka dni jadłam tylko makaron i kaszę. Na nic lepszego nie było mnie stać. A ktoś powie, że za 3 tysiące to sielanka, drogie lokale, jedzenie na wynos i fajerwerki. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. To jest codzienna walka o przetrwanie. Wiem, że nie tylko ja tak funkcjonuję od wypłaty do wypłaty.
Zepsuł mi się telefon, więc wzięłam nowy na raty. Będę go spłacała po 100 zł miesięcznie do 2019 roku. Chciałam zbierać na samochód, nawet najgorszy, ale nie jestem w stanie nic odłożyć. O wakacjach nawet nie myślę. Urlop spędzę u rodziców, bo może będzie mnie stać na bilet do Olsztyna. Pewnie łatwiej byłoby z drugą połową, ale kasa też mnie ogranicza, żeby kogoś znaleźć.
Te wszystkie randki, kina, wyjazdy i kolacyjki kosztują, a ja nie chcę być niczyją utrzymanką. Wygląd też wymaga inwestycji, a chodzę w starych ciuchach i rzadko odwiedzam fryzjera.
Zobacz również: Nie uwierzysz, ile gwiazdy zarabiają na social media
fot. Unsplash
Same widzicie, że 3 tysiące w stolicy (a podejrzewam, że w takim Krakowie, Wrocławiu czy Poznaniu też), to są śmieszne pieniądze. Masz gdzie spać i ewentualnie czym wypchać żołądek, ale to by było na tyle. Praktycznie żadnych perspektyw. Jedyna nadzieja, to mąż dyrektor dostający pensję z czterema zerami. Ale na to nie liczę, więc ogólnie jest słabo. Czasami myślę, czy jest sens tak się szarpać.
Wrócę do rodziców, znajdę byle jaką pracę i tyle samo będę z tego miała. A może przynajmniej mniej nerwów stracę. To nie są czasy, kiedy dostawało się mieszkanie od państwa i wszystko było tanie. Młodzi ludzie naprawdę mają dziś przechlapane. Potem się dziwimy, że prawie połowa Polaków po trzydziestce żyje na garnuszku mamy i taty. Nie mają raczej innego wyjścia.
No i tyle chciałam z siebie wyrzucić. Wracam do pracy, żeby jakoś zarobić na dach nad głową, wodę w kranie i bilet miesięczny na tramwaj. Na nic więcej nie liczę.
Dominika