Każdy rodzic twierdzi, że jest dumny ze swoich dzieci. Nie mówię, że moja córka zupełnie się nie udała. To byłoby niesprawiedliwe i krzywdzące też dla mnie, bo przecież ją wychowywałam przez tyle lat. Chodzi mi o to, że ona nie zawsze spełnia moje oczekiwania. Tak się zdarza, wiem, ale chyba czegoś od swojego potomstwa można wymagać? Ja w tej chwili nie mam innych marzeń, poza jej usamodzielnieniem się.
Bo kto to widział, żeby mieć prawie 30 lat i być cały czas tak zależnym od rodziców, jak wtedy, kiedy miało się ich 15? Nie widzę większej różnicy między tym, co jest teraz, a co było np. w 2000 roku. Cały czas mieszkamy w trójkę, ja prowadzę dom, a ją trzeba upominać, żeby sobie posprzątała w pokoju.
Jedyna różnica, to fakt, że jest już zupełnie dorosła, zarabia pieniądze, a mieszkanie z nami jest jej wyborem, a nie koniecznością. Nie zrozumcie mnie źle, ale nie mogę się doczekać jej wyprowadzki.
Zobacz również: 19 lat - pierwszy etat, 24 lata - własne mieszkanie, 29 lat - kupno domu. Tak się żyje na Zachodzie! A u nas?
fot. Thinkstock
Tu nie chodzi o to, że tak mi źle i cierpię, bo córka jest tyranem albo na nas żeruje. Motywuje mnie troska o jej lepszą przyszłość. Dzieci moich znajomych usamodzielniały się bardzo szybko. Zazwyczaj zaczynały studia, wyjeżdżały do obcych miast, tam mieszkały same i już nigdy nie wróciły do rodzinnych domów. Robią kariery zawodowe, zmieniają miejsca zatrudnienia, zaręczają się, pobierają i żyją na swoim.
Jak się spotykamy, to nie mogę nadążyć. Tyle się u nich dzieje. Same zmiany i to zazwyczaj na lepsze. A jak pytają, co u mojej pierworodnej i jedynej, to aż nie wiem co powiedzieć. Zawsze odpowiadam, że „po staremu” i to dokładnie obrazuje, co się z nią dzieje. Od zawsze to samo. Pracuje w tej samej firmie i mieszka z rodzicami.
Gdzie tu jest jakiś rozwój? Gdzie walka o marzenia? Czy ona nie ma większych ambicji? Nie głupio jej tak siedzieć na karku mamy i taty?
fot. Thinkstock
Z praktycznego punktu widzenia mi to nawet nie przeszkadza. Nie mamy z nią innych problemów. Utrzymuje się już sama (nie licząc tego, że my opłacamy rachunki, jedzenie, samochód itd.). Rano wychodzi do pracy, potem wraca i zajmuje się swoimi sprawami. Za bardzo nas nie angażuje. Ale cały czas jest przy nas. I do dziś zaskakują ją takie rzeczy, że mnie się aż robi słabo. Ostatnio zapytała, skąd wiem, kiedy zapłacić czynsz i jakim cudem o tym pamiętam.
Ma swoje lata, ale mentalnie jest cały czas małą dziewczynką. W pracy pewnie okazuje jakąś tam dojrzałość, a w domu zupełnie błądzi i nie wie co się dzieje. Odbieram to jako swoją porażkę, bo ja wyprowadziłam się od rodziców, kiedy miałam zaledwie 21 lat i poradziłam sobie. A na pewno nie miałam takich możliwości, jakie ona ma teraz.
Chcę się jej pozbyć z domu, żeby ją zmobilizować. Potem będzie już za późno i ona nigdy nie podoła dorosłości.
Zobacz również: Mieszkanie z facetem na kocią łapę: 6 powodów na NIE
fot. Thinkstock
Czasami biorę ją pod włos i wypytuję, co słychać u jej koleżanek. Ona spokojnie opowiada - Gosia przeprowadziła się z Wielkiej Brytanii do Australii, Patrycja dostała z mężem kredyt na mieszkanie, a Natalia spodziewa się drugiego dziecka. Przypominam, że mówimy o jej rówieśnicach. A co powie taka Natalia czy Patrycja, kiedy ktoś zapyta je o moją córkę? Siedzi w domu. Nic nie widziała i nic nie przeżyła.
Kiedy indziej słyszę od kobiet już w moim wieku, że mnie to jest dobrze. Córka siedzi na tyłku, nie sprawia problemów, jest zawsze pod ręką. One też by tak chciały, bo ich dzieci stały się aż za bardzo samodzielne. Zazdroszczą mi, a ja im. Chciałabym kiedyś powiedzieć, że moje dziecko jest niezależne i za nim nie nadążam. Ale jest inaczej - codziennie pobudka o tej samej godzinie, powrót z pracy do domu, nawet kolację jada co do minuty o tej samej porze.
Czuję, że ona marnuje wszelkie możliwości na przeżycie czegoś fajnego. Jest do bólu przewidywalna…
fot. Thinkstock
Mam poczucie winy, że zawaliłam jako matka. Ale naprawdę już nie wiem, co mogłam zrobić inaczej. Zawsze wbijałam jej do głowy, że ma podążać za marzeniami i będzie miała nasze wsparcie. Że nie powinna się bać, ale brnąć przed siebie. Nie rezygnować z różnych okazji, ale wykorzystywać wszystkie. Nigdy jej do niczego nie zniechęcałam. Mówiłam nawet - nie oglądaj się na rodziców, ale rób swoje. Jak będziesz szczęśliwa i spełniona, to my też będziemy.
Nie posłuchała się. Nie podejmuje żadnych wyzwań. Przywiązała się do pracy, która ani nie jest jakoś specjalnie fascynująca, ani świetnie nie zarabia. Przyzwyczaiła się do mieszkania z nami. Do samotności chyba też, bo o ile w liceum słyszeliśmy o jej miłosnych dylematach, tak od lat cisza.
Czy ja oczekuję od niej czegoś niemożliwego? Dziewczyno, wyprowadź się, zakochaj, weź ślub, rób karierę, daj nam wnuki i nic więcej!
fot. Thinkstock
Każdy jej dzień pod wspólnym dachem odbieram jako porażkę. Szkoda, że ona tego nie widzi. A gdyby to zależało tylko ode mnie - postawiłabym jej ultimatum. Masz pół roku na ogarnięcie się, zaczynasz własne życie, a my z tatą chcemy odpocząć. W naszym domu masz być gościem, a nie lokatorką. Ale pewnie nigdy tego nie zrobię, bo miłość niestety przesłania zdrowy rozsądek.
Jak myślicie, czy my jesteśmy już na nią skazani? Kiedy coś się zmieni? Dlaczego jest taką życiową ofermą, jak czasami po cichu mawia mój mąż?
Ta dziewczyna ma wszystko, żeby było inaczej. Nie pochodzi z patologicznej rodziny, ma wykształcenie, rodzice zawsze jej pomogą. A mimo to jej się nie chce albo nie udaje. Boli mnie to. Marzę o chwili, kiedy na pytanie o córkę nie będę musiała odpowiadać „nic nowego”.
Renata
Zobacz również: 9 obaw, które zrozumieją tylko dziewczyny mieszkające same