Jestem mamą 6-latki, która po wakacjach rozpocznie naukę w szkole. Jej wiek nie jest dla mnie żadnym problemem. Uważam, że wielu rodziców karmi się propagandą. Hasła typu „nie zabierajmy maluchom dzieciństwa” to jakiś absurd. Kto tak mówi, ten chyba nie wie, jak wygląda nauka w pierwszej klasie. Nie widzę różnicy między szkołą a zerówką. Poza taką, że maluchy z zerówki tracą rok i potem znowu robią to samo, ale już w innym miejscu.
Tak więc reforma edukacji to dla mnie akurat żaden problem. Syn siostry rozpoczął szkolną przygodę wcześniej i sobie to chwalą. Przystosowane klasy, zajęcia pełne zabaw, cały dzień pod opieką jednej pani, jak coś wypadnie to można zostawić dziecko na świetlicy. Żadnego siedzenia godzinami w ławce i zadań domowych. W taką propagandę po prostu nie warto wierzyć.
W czasie rekrutacji 6-letniej córki pojawił się inny kłopot. Miałaby uczęszczać do klasy integracyjnej.
Zobacz również: Zarobki nauczyciela
© Newscom/StarStock
Prawda jest taka, że bardzo się teraz zraziłam. Nawet sobie pomyślałam, że odłożę to wszystko na przyszły rok i może córka trafi wtedy do tradycyjnej klasy. Zależało mi właśnie na tej szkole. Niestety wielu z nas rodziców zostało postawionych przed faktem dokonanym. Nic nam nie mówiono, nagle wieść o grupie integracyjnej i trudno się wyplątać. Jak zabierzesz stamtąd dziecko, to wyjdziesz na potwora, którzy brzydzi się potrzebującymi.
Przecież nie w tym jest problem. Wierzę, że to cudowne dzieciaki, ale szkoda, że dyrekcja zrobiła to za naszymi plecami. Mimo wszystko postanowiłam nie ulec temu „terrorowi” (przepraszam, że w ogóle używam takiego sformułowania przy tym temacie, ale trudno to inaczej nazwać). Zrezygnowałam z tej podstawówki i córka pójdzie do rejonowej.
Tam na pewno się też dostanie i może bez takich wątpliwych niespodzianek.
© Newscom/StarStock
Może to dziwne, że myślę już o karierze córki, skoro ma dopiero 6 lat. Ja uważam, że nigdy nie jest za wcześnie. Dlatego wypisałam ją z wymarzonej szkoły. Jako powód podałam przeprowadzkę i problem z dojazdami. Prawda jest oczywiście inna, ale atmosfera jest taka, że nie mogę się do tego głośno przyznać. Klasy integracyjne niech powstają. Pod warunkiem, że wszyscy rodzice będą podejmowali świadome decyzje. Tym razem dyrekcja nas w tym wyręczyła.
Wierzę, że w takiej zwykłej klasie córka więcej się nauczy i łatwiej jej potem będzie wspinać się po kolejnych szczeblach. Empatii i tolerancji pozwólcie, że nauczę ją sama!
Natalia
Zobacz również: DZIECI DOSTAJĄ ZBYT DUŻO ZADAŃ DOMOWYCH? RODZICE I NAUCZYCIEL ROKU APELUJĄ O ZMIANY
© Newscom/StarStock
Powtarzam, że nie boję się dzieci o specjalnych wymaganiach. Bardziej o to, że cała reszta (w tym moja córka) będzie musiała równać do ich poziomu. Nauczycielki zawsze będą wyczulone właśnie na niepełnosprawnych uczniów, a pozostałych puszczą samopas. Nie wymyśliłam sobie tego, bo przed podjęciem decyzji czytałam w Internecie wypowiedzi rodziców. Klasa integracyjna to wcale nie taka sielanka.
Gdyby chodziło o tylko o lekcje tolerancji - pierwsza wysłałabym tam dziecko. Ale szkoła to coś więcej. To także nauka, wychowanie, program do zrealizowania. Bałabym się, że po kilku latach moja córka nie będzie tak rozwinięta jak uczniowie zwykłych klas.
Ktoś powie - ale przynajmniej będzie szanowała potrzebujących i nauczy im się pomagać. To także cenna lekcja, ale w edukacji chodzi też o rozwój i potem szanse na rynku pracy.
© Newscom/StarStock
Mój chrześniak poszedł do zwykłej grupy i myślałam, że to standard. Między innymi dlatego wybrałam tę samą szkołę dla córki. Chodziłam na rozmowy, byłam na spotkaniu z dyrektorem, razem z dzieckiem brałam udział w dniach otwartych i nic się o tym nie mówiło. Teraz nagle ogłaszają listę przyjętych i niespodzianka - w tej samej klasie ma być dwoje dzieci na wózkach, jedno z lekkim autyzmem i jeszcze inne, ale nie dowiedziałam się, co mu jest.
Nie wiem jak mam podjąć ten temat, żeby nikogo nie urazić i nie wyjść przy okazji na potwora. Może zacznę od tego, że jestem za tym, aby nie piętnować chorych. Dzieci ze specjalnymi potrzebami powinny jak najwięcej czasu spędzać ze zdrowymi. Podziwiam ich rodziców, że nie poszli na łatwiznę i nie wybrali jakiejś specjalnej szkoły. Tworzenie takich gett dla niepełnosprawnych nie jest dobre.
Ale z drugiej strony - mam ogromne obawy, jak wpłynie na nią takie towarzystwo.
fot. Thinkstock
Nie chcę źle zabrzmieć. Oczywiście nie chodzi o to, że córka się od nich zarazi niepełnosprawnością. Dostrzegam wiele zalet przebywania razem w klasie - chorzy i zdrowi uczą się wzajemnego szacunku, zrozumienia i pomocy. Wydaje mi się to korzystne dla obu stron. Tylko pojawia się inny problem. To jednak szkoła i chodzi o naukę, a kto mi zagwarantuje, że bardziej potrzebujące dzieci nie będą faworyzowane? Czy nie będzie tak, że cała uwaga nauczycieli skupi się na nich, a reszta zostanie pozostawiona sama sobie?
Oczywiście to nie będzie klasa 30 osób i jakoś łatwiej to ogarnąć. Ze względu na integracyjny charakter będą 2 wychowawczynie, a nie jedna. Z jednej strony ufam dyrekcji, która twierdzi, że żadna ze stron nie będzie poszkodowana. Ale obawy są i to całkiem spore.
Czy to nie oznacza niższego poziomu? Przy niepełnosprawności intelektualnej cała grupa będzie musiała trochę zwolnić i dostosować się do specjalnych potrzeb kolegi lub koleżanki.
Zobacz również: Karygodne zwierzenia nauczycieli: Do czego NIE PRZYZNAJĄ SIĘ uczniom?