Szanowna Redakcjo,
proszę o publikację mojego listu. Chciałabym poznać opinie innych i dowiedzieć się, czy zostałam właściwie potraktowana. Pierwszy raz w życiu zdarzyła mi się taka sytuacja. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie umiałam się bronić. Na nic dyskusja, bo i tak nic nie udało mi się załatwić.
To było tak – pierwsza wizyta u nowego ginekologa. Specjalista z polecenia, ale w zupełnie innej części miasta. Pojechałam tam, lekarz pierwsza klasa i u niego żadnych problemów nie było. Dostałam receptę na zapas pigułek i mogłabym radośnie wrócić do domu, ale wymyśliłam sobie, że wykupię leki w najbliższej aptece. Przecznicę dalej była taka. Nie sieciówka, ale prywatna z nieznanym mi szyldem.
Co za różnica? Okazuje się, że ogromna, bo wizyta w tym miejscu skończyła się bardzo krępująco. Odmówiono mi sprzedaży!
fot. Thinkstock
A co gdybym miała zaburzenia hormonalne albo zespół policystycznych jajników? Antykoncepcja pozwala wtedy dojść do siebie. „Są różne metody leczenia” - poradziła mi farmaceutka, która najwyraźniej jest też wybitną lekarką. Na tym wizyta się zakończyła. Wróciłam do siebie, wstąpiłam do apteki sieciowej i z uśmiechem na ustach wydano mi pigułki. Nikt mnie nie osądzał, ani nie utrudniał życia. A potem mali aptekarze narzekają, że konkurencja ich zabija. Mają za swoje!
To wszystko byłoby nawet zabawne, gdyby nie było prawdziwe. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak ktoś mieszka w małej miejscowości i jest tam tylko jedna apteka. Taka uduchowiona, w której proboszcz wyznacza, co się nadaje do sprzedaży. Przecież to igranie z ludzkim zdrowiem. Radykalizm nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Ja na szczęście mogłam pójść gdzie indziej.
Nie wiem, co z tym zrobić. Naprawdę mam ochotę gdzieś to zgłosić...
fot. Thinkstock
Ok, tak naprawdę chodziło o antykoncepcję, która niczego nie leczy, ale kogo to obchodzi. Mogłam potrzebować tych pigułek ze wskazań zdrowotnych. Polska zmierza w jakimś dziwnym kierunku. Nagle wszyscy bronią swojego sumienia, a zwykli ludzie są w tym nieistotni. Mam tylko nadzieję, że takich aptek nie jest zbyt dużo, bo sama spotkałam się z tym pierwszy raz. Może ktoś miał podobną sytuację? Jestem bardzo ciekawa.
Jak myślicie, powinnam sobie odpuścić? Czy złożyć jednak skargę do jakiegoś inspektoratu farmaceutycznego albo innej instytucji zajmującej się aptekami? Od jednej nawiedzonej osoby się zaczyna, a zaraz po antykoncepcję będziemy musiały jeździć za granicę...
Kamila
fot. Thinkstock
Próbowałam znaleźć informacje na ten temat, ale w sumie nadal nie wiem, czy apteka ma prawo tak postąpić. Czytam, że aptekarzy klauzula sumienia nie dotyczy, potem jakieś apele, żeby to się zmieniło. Wychodzi na to, że farmaceuta musi sprzedawać wszystko. To dlaczego tamta apteka tego nie robi i jak pochwaliła się pani, tak jest od przynajmniej kilku lat? Nie lubię robić zamieszania, ale w tej sytuacji aż się prosi, żeby pociągnąć sprawę dalej.
Chyba, że weszły jakieś tajne przepisy, których nie da się znaleźć w internecie? W takim razie wierzące apteki powinny być widocznie oznaczone. Tak żeby kobieta nie musiała tracić czasu, robić z siebie głupka i jeszcze wysłuchiwać tych morałów. Nie wiem – może wielki krzyż na dachu? Albo przynajmniej na drzwiach? Sprawa byłaby jasna.
Jeden z drugim by splajtowali i skończyłoby się dzielenie pacjentów. W tym przypadku doszło do ingerencji w moje leczenie!
fot. Thinkstock
Słyszałam kiedyś, że farmaceuci walczą o prawo do „klauzuli sumienia”, ale szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałam na czym to stanęło. Pomysł wydawał mi się od początku absurdalny. Za chwile by się mogło okazać, że pani w spożywczym nie sprzeda mi mięsa, bo jest zdeklarowaną wegetarianką. Ja jestem zdania, że wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innej osoby.
No, ale do rzeczy – dzień dobry, podałam receptę, już wyciągnęłam portfel, żeby płacić, a zasmucona pani mówi, że źle trafiłam. Tutaj nie mogę jej zrealizować, bo ta apteka nie ma w swojej ofercie środków antykoncepcyjnych. Że co??? Wytłumaczono mi, że zgodnie z czymś tam farmaceuta ma prawo odmówić sprzedaży „środków niszczących ludzkie życie i ludzką płodność”.
Zamurowało mnie. Naprawdę chciałam to załatwić tu i teraz, ale wywiązała się dłuższa dyskusja.
fot. Thinkstock
Usłyszałam od pani, że jest osobą wierzącą, podobnie jak właściciele apteki i wszystkich pracowników obowiązuje tu taka sama zasada. Przepisane pigułki może nawet gdzieś tam ma, ale nie może mi ich wydać. „Nie chce przykładać do tego ręki”. Do czego? Jestem dorosłą i odpowiedzialną kobietą, która sama chce decydować o swoim życiu. Powiedziałam jej, że w ten sposób naruszane są moje prawa. „Przykro mi” - tak chciała uciąć rozmowę, bo widocznie nie mogła już na mnie patrzeć.
Zapytałam wprost – czy środki antykoncepcyjne służą tylko do antykoncepcji? Czy na pewno niszczą życie i ograniczają płodność? Jest wiele chorób, które LECZY SIĘ w ten sposób. Pigułki przyjmują także wierzące dziewice, które o seksie i zapobieganiu ciąży nawet nie myślą. „Nie możemy mieć pewności, w jakim celu ktoś je wykorzysta” - skomentowała.
Poczułam się jak największa grzesznica. Mało tego, jak jakaś ladacznica, która niszczy siebie i krzywdzi nienarodzone dzieci.