Natalia, jak zresztą większość Polaków, postanowiła odnaleźć na popularnej Naszej Klasie znajomych z dawnych lat. Dziś stoi na rozdrożu, musi wybrać - czy warto ryzykować? Potrzebuje waszej pomocy.
„Droga Redakcjo,
Może na początku się przedstawię - mam na imię Natalia, mam 32 lata i… jestem w kropce. Siedem lat temu wzięłam ślub z mężczyzną, którego kochałam i kocham nadal, mamy pięcioletnią córeczkę - Nadię. Na co dzień pracuję w szkole - jestem nauczycielką religii, czyli potocznie mówiąc - katechetką. W zasadzie wolałabym się do tego nie przyznawać, bo w kontekście tego o czym piszę, wygląda to nieco komicznie - pani od religii ma takie dylematy.
Gdy jakieś dwa lata temu furorę zaczęła robić Nasza Klasa, mnie jakoś nie ciągnęło do Internetu. Potem jednak, gdy koleżanka w pracy opowiadała o tym, ile miłych wspomnień w niej ożyło i jaka to świetna sprawa, postanowiłam spróbować. Niestety, byłam raczej zielona jeśli chodzi o komputer (wiem, to żenujące w dzisiejszych czasach), więc o pomoc musiałam poprosić Patryka - mojego męża. Założył mi pocztę, konto, pokazał co i jak. Muszę przyznać, że szybko mnie wciągnęło. Zaczęłam kompletować znajomych z liceum, a potem z podstawówki. Po kilku tygodniach trochę mi się znudziło i na jakieś trzy miesiące o wszystkim zapomniałam. Gdy z czystej ciekawości zalogowałam się na swój profil po tym czasie, nie mogłam uwierzyć własnym oczom - dostałam sporo wiadomości od ludzi, o których istnieniu praktycznie zapomniałam. Wśród tych licznych listów znalazło się także kilka słów od K. - mojej (chyba można tak powiedzieć) pierwszej miłości z czasów podstawówki.
To było takie miłe! Jak on bardzo się zmienił, ledwie go poznałam w garniturze! Zaczęliśmy ze sobą korespondować. Jak się okazało, K. obecnie ma swoją firmę, jest bardzo przedsiębiorczy, niestety w życiu osobistym nie układało mu się najlepiej - rozstał się z żoną zaledwie rok po ślubie, nie ma dziecka. Było mi go bardzo szkoda, to taka ironia losu - z jednej strony super życie zawodowe, z drugiej - samotność. Gdy nieśmiało zapytał, czy mógłby do mnie zadzwonić, żeby pogadać, nie stawiałam oporu. Podałam mu swój numer. Na telefon długo czekać nie musiałam - już następnego dnia rano dostałam SMS: „Miłego dnia, zadzwonię około 18”. Jak zapowiedział, tak zrobił. W sumie nie wiem, co mną kierowało, ale nie powiedziałam o niczym Patrykowi, tylko wyszłam do sklepu. „Zakupy” mocno się przedłużyły, bo nie mogliśmy przestać ze sobą gadać. Jakoś tak naturalnie wyszło, że chcieliśmy się ze sobą spotkać.
Do dziś pamiętam tamten wieczór - ciepłe światło i aromat kawy. K. na żywo wydał mi się jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach. Wtedy nie myślałam o tym jako o oszukiwaniu męża - przecież to tylko znajomy z dawnych lat. Ale co tu kryć, następnego ranka po przebudzeniu czułam znajome motylki w brzuchu. Zupełnie jak nastolatka. W każdym razie spotkanie było bardzo udane, przegadaliśmy kilka godzin. Po powrocie do domu powiedziałam Patrykowi, że byłam u koleżanki z pracy, że pomagałam jej liczyć frekwencję. Nie wiem, po co tak kłamałam.
K. zaczął codziennie budzić mnie SMS-em, pisał także różne miłe rzeczy w ciągu dnia. Ja całą korespondencję skrzętnie usuwałam, żeby nie było dowodów w razie czego. I cały czas uczyłam dzieci religii i zachęcałam do mówienia prawdy. Taka ze mnie hipokrytka. Z K. zaczęłam się spotykać regularnie. Praktycznie co 4 - 5 dni musiałam go zobaczyć. Na początku nie myślałam o seksie. Jednak gdy na którymś ze spotkań tak namiętnie mnie pocałował, dosłownie rozsadzało mnie z pożądania. Pojechaliśmy do niego i zrobiliśmy to. I było cudownie. Z mężem nigdy nie kochałam się z taką pasją.
Od tamtego czasu minęło już kilka miesięcy. Nie wiem, co robić. Patryk jakimś cudem chyba niczego nie podejrzewa. Mówię mu, że udzielam popołudniowych korepetycji w szkole z polskiego (skończyłam polonistykę) i jakoś mi wierzy. Ale przecież nie będę tego ciągnęła w nieskończoność, bo źle mi z tym psychicznie. Jestem taka obłudna, chyba czas z tym skończyć, tylko nie wiem, w którą stronę. Nie wyobrażam sobie przestać spotykać się z K., ale też nie wyobrażam sobie zostawić znienacka męża. Przecież to byłby dla niego ogromny szok. No i jeszcze mam dziecko - nie chcę, żeby Nadia wychowywała się bez ojca albo w rozbitej rodzinie. Co powinnam zrobić? Jak postąpić? Czy macie jakieś podobne do moich doświadczenia? Liczę na poradę i proszę - bądźcie dla mnie wyrozumiałe.
Pozdrawiam Czytelniczki, Natalia”.
Na wasze listy czekamy pod adresem: redakcja(at)papilot.pl, gwarantujemy anonimowość.
Zobacz także: