Witajcie...
Jakoś przeżyłam maturę, chociaż nie było łatwo. Największy problem był z matematyką. Już nawet myślałam, że trzeba się przygotować na poprawkę, a tutaj zaskoczenie... Zdałam wszystko i to całkiem nieźle. Gdybym chciała, to spokojnie mogłabym się dostać na państwowe studia i przez kolejnych 5 lat zajmować się tylko nauką. Rodzice już mi zapowiedzieli, że o nic nie muszę się martwić. Najważniejsze jest wykształcenie. Czy ja wiem? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi się wydaje, że szkoda czasu. Dla nich niestety jest oczywiste, że zaraz złożę papiery i od października będę już oficjalnie studentką. Jakoś mi się do tego nie pali...
Tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy poważnie na ten temat. Ja się bałam, a oni i tak mają swoje zdanie. Na studia trzeba iść, bo kto to widział, żeby kończyć na liceum. Tylko głupki mają średnie wykształcenie. Wiadomo, że dyplom niewiele dzisiaj daje, ale trzeba go zdobyć. No i po temacie, przynajmniej z ich strony. Matura zdana, teraz tylko zawalczyć o miejsce na jakimś fajnym kierunku i wszyscy będą szczęśliwi. No, prawie wszyscy, bo ja chyba nie do końca. Nie chce mi się studiować i chętnie bym z tego zrezygnowała.
Denerwuje mnie ten przymus. Kiedyś było łatwiej, bo na studia wybierali się i przyjmowali tylko wybitne mózgi. Dzisiaj każdy może się dostać i powinien to zrobić. Kilkanaście lat temu wyższe wykształcenie miało 20-30 procent ludzi, a teraz pewnie z 80% młodych. I po co to wszystko? Wtedy dyplom to było coś, więc z automatu dostawało się dobrą i lepiej płatną pracę. Teraz, kiedy wszyscy są na tym samym poziomie, to nic nie zmienia. A przepraszam... Mogę być bezrobotną z dyplomem, to tak się zazwyczaj kończy. Widzę to po niektórych moich znajomych, którzy 2 lata po studiach siedzą rodzicom na głowach i najwyżej harują na śmieciówkach.
Zastanawiam się nad tym od dawna i ja naprawdę nie chcę być jedną z nich. Co mi po tych 5 latach ciężkiej nauki, skoro do niczego to nie prowadzi? Gdybym wiedziała, że znajdę robotę, to mogłabym studiować nawet dwa kierunki. Ale tak? Nie za bardzo mi się to widzi. Strata czasu. Dzisiaj liczy się doświadczenie, konkretne umiejętności i cwaniactwo, a nie jakieś tam papierki. Znam kilka osób po studiach, z których większość niczego wielkiego nie osiągnęła. Znam też ludzi, którzy nigdy nawet o studiach nie myśleli, a dzisiaj żyje im się naprawdę dobrze.
Może powinnam wziąć przykład z tych drugich? Zwłaszcza, że sama nie mam przekonania, czy następnych 5 lat nauki cokolwiek mi da. Pewnie czegoś się dowiem, poznam nowych ludzi i będę mogła się chwalić tytułem magistra, ale co mi z tego? Takie studiowanie dla studiowania jest bez sensu. Najwięcej do powiedzenia mają moi rodzice, którzy na uniwersytecie może kiedyś byli, ale w odwiedzinach u znajomych. Sami skończyli na liceum i technikum, a potrafili rozkręcić biznes. Niczego im dzisiaj nie brakuje. Chociaż wydaje mi się, że mają jakiś kompleks związany z wykształceniem, skoro tak na mnie naciskają. Im nie wyszło, to chociaż córeczką będą mogli się pochwalić...
Ja mam inny plan na życie. Mam 19 lat i wybór – zacząć robić coś konkretnego w wieku 24 lat albo teraz. Widzę, co się dzieje na świecie i chyba nie umiałabym spokojnie czekać kolejnych kilka lat. Do tego czasu pracy może już nie być dla nikogo. Już dzisiaj bezrobocie wśród młodych to prawie 30 procent. Może za 5 lat będzie już 50? Mam marzenia i chęci, ale ta presja mnie przed tym powstrzymuje. Bo co ludzie powiedzą... A już zwłaszcza rodzice. Czy tylko ja tak mam? Wydaje mi się, że większość woli iść na łatwiznę.
Moi znajomi z klasy nie mają takich problemów. Dla nich jest oczywiste, że trzeba pójść na studia. Próbowałam się dopytać, dlaczego tak myślą, ale nic sensownego nie usłyszałam. Bo wykształcenie jest ważne... Bo bez tego pracy nie będzie... Bo lepiej studiować, niż zaczynać dorosłe życie w tak młodym wieku... Chyba jestem jakaś dziwna i inna, ale mnie nic z tego nie przekonuje. Wykształcenie jest przereklamowane. Pracę zdobywa się doświadczeniem i umiejętnościami, a nie papierkiem. Ostatniego powodu nie komentuję, bo tutaj wychodzi nasza lekkomyślność.
Ja nie jestem jedną z tych, która się boi dorosłości. Kiedyś trzeba będzie do tego dojrzeć i chyba lepiej wcześniej. Potem widzę te kaleki z dyplomami, które przyzwyczaiły się do imprezowania i utrzymywania przez rodziców. Wysłowić się nie potrafią, nie mają żadnego pomysłu na siebie, a pracy za 5000 zł miesięcznie się domagają. No bo tacy wykształceni i za mniej się męczyć nie będą. Ja mam na siebie inny pomysł. Tylko jak do tego przekonać rodziców, żeby nie czuli się zawiedzeni?
Szkoda, że nie odkryłam swoich prawdziwych zainteresowań wcześniej. Wtedy nie pchałabym się do liceum (już widzę awanturę, jaką rodzice by mi zrobili). Marzy mi się praca w gastronomii. Lubię i uważam, że potrafię piec. Bardzo chciałabym otworzyć własną cukiernię albo małą kawiarnię z własnymi wypiekami. Czy są mi do tego potrzebne studia? No, raczej nie. Czy dzięki nim będzie mi łatwiej spełnić marzenia? Nie sądzę. Jeśli chcę, żeby coś z tego wyszło, to już dzisiaj muszę się za to zabrać. Najlepiej by było pójść na staż albo zatrudnić się w podobnym miejscu. Zobaczyłabym dokładnie, jak to wygląda i łatwiej byłoby coś potem zdziałać.
Ale wiecie co jest najgorsze? Moi rodzice uznaliby to za ich największą porażkę... No bo córka bawi się mąką, zamiast jak człowiek siedzieć na jakieś auli i słuchać bardzo ważnego wykładu. Boję się ich reakcji. Czasami przy okazji mówię, że chciałabym się tym zająć zawodowo, ale oni tylko się uśmiechają i zaraz przypominają, że trzeba się zdecydować na jakąś uczelnie, bo wolne miejsce nie będzie na mnie czekało.
To może dla świętego spokoju pójść na studia i w międzyczasie coś tam sobie piec, może nawet pójść na część etatu do piekarni albo cukierni? Tak się tylko mówi. Wszyscy dobrze wiemy, że nie da się tego ze sobą pogodzić. Na pewno nie przez pierwsze 3 lata. Niby jestem dorosła, ale zamiast słuchać siebie, ja przez całe życie oglądam się na innych. Zwłaszcza na rodziców, którzy mają patent na moje szczęście...
Chcę zaryzykować, tylko nie wiem jak to zrobić. Co się stanie, jeśli oni się nie pogodzą z moim wyborem? Nawet nie chcę o tym myśleć... Dla świętego spokoju powinnam złożyć papiery i po problemie. Ale ja WIEM, że to nie jest prawda.
Czy ja aż tak głupio myślę? Powiedzcie mi szczerze...
Ola