Witajcie!
Jestem ostatnią osobą, która uważa, że w ślubie najważniejsze są prezenty. Zwłaszcza te w kopertach. Nie organizowałam tej uroczystości, żeby się zwróciło, albo sobie dorobić. No, ale chyba nie ma w tym nic dziwnego, że na coś tam liczyłam. Rodzice mieli ograniczone możliwości, więc musieliśmy wziąć pożyczkę z narzeczonym, teraz już mężem. Zdawałam sobie sprawę, że większość trzeba będzie spłacić, ale nie sądziłam, że prawie całość...
Często czytam i słyszę, ile pieniędzy dostali młodzi. Zazwyczaj wychodzi przynajmniej kilkanaście tysięcy, kiedy organizuje się wesele dla kilkudziesięciu, może stu osób. Nam udało się zebrać tylko niewielką część. I nie to, że się żalę i mam z tym jakiś wielki problem. Chciałam tylko zwrócić uwagę na to, jak różnie traktuje się śluby kościelne i cywilne.
My ślubowaliśmy sobie w urzędzie, więc niektórzy uznali, że to nie jest aż tak ważne. Tak mogę przypuszczać, bo oczywiście nie znam wszystkich przyczyn. Faktem jest, że goście trochę nam poskąpili.
Podam może konkretne liczby. Brat i ja wydaliśmy na swoje wesela ok. 20 tysięcy złotych. Jemu pomogli rodzice – nasi i jego żony, do tego 16 tysięcy z kopert. Wyszli prawie na zero i fajnie. U nas było 6 tysięcy z kopert, jeszcze trochę sami dołożyliśmy i mamy do spłaty ok. 12 tys. Niby wszystko wyglądało podobnie i goście się od siebie nie różnili, ale jakoś inaczej wyszło.
Powtarzam, nie wyliczam tego, żeby się wypłakać, bo damy radę. Myślę tylko, że to ciekawy wniosek, bo pokazuje nasze podejście do niektórych spraw. Przysięga przed Bogiem – rzucę więcej kasy, należy im się. Przed urzędnikiem – trochę to dziwne, chyba im nie zależy, nie ma co przesadzać z prezentem.
Same przyznajcie, jakbyście potraktowali takie sytuacje. Czy nie byłybyście hojniejsze przy okazji ślubu kościelnego?
Patrycja
Ok, weszliśmy na nową drogę życia z długami. Nie mam pretensji. Tylko próbuję to zrozumieć.
Organizacja ślubu cywilnego to zazwyczaj taki sam koszt. Odpada kilka wydatków w kościele, bo księża, organiści, kościelni się cenią, ale za przysięgę w urzędzie też się ponosi opłaty. Potem wesele, które wygląda przecież tak samo.
O ile się nie mylę, to mój brat zapłacił nawet trochę mniej, bo wiadomo, że przez tych kilka lat ceny wzrosły. Tylko on po wszystkim mógł spokojnie uregulować rachunki, a nas czeka jeszcze wiele miesięcy spłacania.
Jakoś damy radę, bo oczywiście nie zakładałam, że wszystko nam się „zwróci”. Nie chodzi mi o konkretne kwoty, ale ludzkie podejście. Naprawdę wygląda to tak, jakby potraktowali nasz ślub mniej poważnie. Tylko dlatego, że zrezygnowaliśmy z pewnej tradycji. Pewnie to się kiedyś zmieni, ale dzisiaj, zwłaszcza starsze osoby, tak na to patrzą. Bo nasza uroczystość w urzędzie to nie był ślub z prawdziwego zdarzenia, ale jakaś świecka podróbka. Przykre to trochę...
Oczywiście, nie jest tak, że z perspektywy czasu pobiegłabym przed ołtarz. Jestem wierna swoim poglądom, ale próbuję tylko zrozumieć nastawienie innych. To niby rodzina i przyjaciele, ale jakoś dziwnie to wszystko wyszło.
3 lata temu ślub brał mój brat. To była uroczystość kościelna, ale chyba mogę te dwie okazje porównać. Było niemal tyle samo gości, wesele na podobnym poziomie i ja nie widzę specjalnych różnic. Ani on, ani jego żona nie pochodzą z rodzin milionerów. Tak samo jak mój ukochany facet. A mimo to, oni spotkali się z wielką hojnością gości, a my nie za bardzo. Byłam zakłopotana, jak otwierałam kolejne koperty.
Dobrze wiem, jak to było u brata, bo byłam przy tym obecna. Było kilka drobnych kwot, ale tak to przynajmniej po 500 zł, kilka razy zdarzył się tysiąc. Razem zebrali trochę ponad 16 tysięcy i w dużej części mogli spłacić wesele. U nas wyglądało to znacznie słabiej. Niektórzy dawali nawet po 100 zł od pary, co według mnie jest niezgodne z pewnymi zasadami. Przecież każdy wie, ile kosztuje ugoszczenie jednej osoby.
W sumie wyszło tego trochę ponad 6 tysięcy. Dlaczego tak mało? Sama się nad tym zastanawiam...
Oczywiście nikogo na tej podstawie nie oceniam, ale jakoś nie wierzę, że nagle wszystkich dotknął kryzys. Ja bym się chyba wstydziła dać tak mało. Może dziwnie do tego podchodzę, ale skoro ktoś mnie zaprasza i zapewnia wszystko, to nie chciałabym, aby do tego dokładał. U nas większość gości chyba uznała, że nie ma takiej potrzeby. Dla nas to żaden wydatek... No cóż, o pożyczce nikomu nie mówiliśmy.
Nie za bardzo rozumiem takie podejście. Wydaje mi się, że to wynika z postrzegania ślubów cywilnych. W sumie to żaden ślub, bo jak nie ma księdza i ołtarza, to się nie liczy. Możliwe, że wiele osób tak to potraktowało. Tylko skąd przekonanie, że na pewno zapłaciliśmy za to wszystko mniej, niż np. mój brata? Nasze wesele niczym się nie różniło.