Szanowna Redakcjo!
Bardzo bym nie chciała, żeby ktoś potraktował ten list jako kolejne użalanie się nad sobą leniwej grubaski. Znam takie przypadki, kiedy dziewczyny dosłownie ociekają tłuszczem, a potem płaczą, że nikt ich nie lubi, czują się odrzucone i w ogóle nie chce im się żyć. Problem w tym, że nawet nie próbują tego zmienić. Dalej się obżerają, zero ruchu, żadnej kondycji. A jak trzeba z kimś porozmawiać, to zapadają się pod ziemię. W ten sposób trudno być traktowanym normalnie.
Nie mówię, że to nie jest smutne i trudne. Jest i pewnie większość z nich potrzebuje najpierw porady psychologa, a dopiero później dietetyka i trenera. Ale wiecie co je ode mnie odróżnia? Nie tylko to, że ja chcę się zmienić, a one załamują ręce i cierpią bez sensu. One mogą zazwyczaj liczyć na zrozumienie i wsparcie ze strony rodziny. Otyłe nastolatki zazwyczaj mają rodziców i rodzeństwo z nadwagą. U mnie jest zupełnie inaczej.
Moja rodzina jest wysportowana i bardzo szczupła. Mama ma figurę modelki, tata wygląda genialnie, jak na swoje 45 lat, a brat je dokładnie to samo co ja, wcale nie ćwiczy i jest zwyczajnie chudy. W takim otoczeniu naprawdę trudno wytrzymać i nie zwariować.
Czuję się jak zakała rodziny. Wszyscy zgrabni i piękni, a tu im się przydarzyła taka spasiona brzydula. Myli się jednak ten, kto sądzi, że dzięki temu motywują mnie do zmiany. Raczej codziennie mnie dobijają. Przede wszystkim samą obecnością. Zazdroszczę, że nie mają problemów z wagą, mogą założyć na siebie cokolwiek i wyglądają fajnie. Mama nosi ciuchy z sieciówek i sama wygląda jak nastolatka.
Przy niej wychodzę na jakiegoś potwora. Jestem dwa razy cięższa, zakładam na siebie jakieś obwisłe ciuchy, bo innych nie ma. Już kiedyś wzięto mnie za jej siostrę. Pewnie starszą, bo tusza zawsze dodaje lat. Zresztą, mam wrażenie, że oni unikają pokazywania się ze mną. Ostatnio byliśmy nad morzem i to wyglądało tak, że rodzice szli sobie na plażę, a mnie kazano się zastanowić, czy naprawdę tego chcę.
Przy takim nastawieniu oczywiście mi się nie chciało, bo nie mogłam ich narażać na takie nieprzyjemności. Tak przynajmniej sobie wypoczęli, a gdybym była obok, to wszyscy by się na nas gapili. Czuję, że nie pasuję do ich pięknego świata. Chyba wolałabym mieć równie grubych rodziców. Nie byłoby to zdrowe, ale przynajmniej czułabym się pewniej.
Są takie dni, kiedy czuję do siebie obrzydzenie i wstyd, że wyrosłam na kogoś takiego. Przecież moi najbliżsi nie mają takich problemów, więc dlaczego dotknęło to akurat mnie? Taka jestem beznadziejna. Nie potrzebuję ich słów, żeby czuć się źle i mieć wrażenie, że się mnie wstydzą. Ta historia z plażą jest najlepszym dowodem. Inni rodzice byliby zadowoleni, gdyby mogli spędzić trochę wolnego czasu ze swoimi dziećmi. Ja im nie jestem do niczego potrzebna, bo po prostu do nich nie pasuję.
Może się wydawać, że to wymarzona sytuacja. Przykra, bo nikt nie chce być inny, ale przynajmniej mobilizująca. Mam z kogo brać przykład. Wiem, że warto być szczupłym. Rodzice bardzo by mi kibicowali, gdybym zaczęła wreszcie gubić kilogramów. Ale to tylko teoria… Tak naprawdę to mnie jeszcze bardziej dobija. Liczę na szybkie efekty, a kiedy się nie udaje, wtedy zaraz znowu tyję. Czym innym jest pozytywna energia do zmiany, a czym innym presja.
Ja czuję, że jestem pod nieustanną presją. Ode mnie się WYMAGA żebym wreszcie się za siebie wzięła. Prowadzi to do tego, że zaczynam odchudzanie, ale bez efektu. Coś mi się uda, później słyszę głupi komentarz albo widzę krzywe spojrzenie i po moich chęciach nie ma ani śladu. I jest mi jeszcze bardziej przykro, bo skazuję ich na obecność takiego potwora.
To nie znaczy, że nic ze sobą nie robię. Próbowałam wielu diet, biegałam, ćwiczyłam, a nawet się głodziłam. Na początku jeszcze mi kibicowali. Płacili za siłownię, robili mi dietetyczne zakupy, chwalili. Później dochodziło do jakiejś głupiej sytuacji i po wszystkim. A to mama stwierdziła, że nie ma jak wieszać prania, bo moje bluzki zajmują całą długość sznurka, a to jakaś jej znajoma, kiedy spotkała nas razem w sklepie stwierdzi, że mama wygląda przy mnie jak nastolatka. Takie drobne docinki wszystko psują.
Nawet jak się nie załamię, to później i tak widzę ich nastawienie. Już nie wspierają. Widzą, że nie ma spektakularnych efektów, to zaraz pojawia się podejrzenie, że się nie staram. Wtedy przysięgam, że trzymam się diety, ćwiczę… Co oni na to? Pewnie podjadam, kiedy nikt nie widzi. Opycham się batonami i mam czelność się dziwić, że nic z tego nie wychodzi.
Oni tego zwyczajnie nie rozumieją, bo nigdy nie mieli takiego problemu. Wydaje mi się, że gdyby ich też dotknęła otyłość, to jakoś byśmy się wspierali. Ale tak… Po co? Przecież tylko ja taka jestem, więc to tylko i wyłącznie moja wina. No i tak wygląda moje życie. Pomiędzy moimi marzeniami, ich oczekiwaniami, a możliwościami. Jestem dla nich ciężarem i niewygodnym tematem.
O mnie się w ogóle nie mówi. Kiedy dzwoni ktoś z rodziny z drugiego końca Polski, to zaraz mama opowiada, jak tam kariera taty, jak radzi sobie mój brat w szkole, co sama zrobiła, zobaczyła, gdzie była. Mnie w tych rozmowach nie ma. Bo o czym tu mówić? Może uczy się dobrze, ma jakieś tam zainteresowania, nawet kilka koleżanek, ale przecież jest GRUBA. I po temacie, bo moja nadwaga ma świadczyć o wszystkim. Opowie o mnie, jak wreszcie będę normalna.
Na razie określa mnie tylko to. W idealnej rodzinie ktoś taki nie znaczy praktycznie nic. Chociaż udają, że traktują mnie tak samo, jak siebie nawzajem, to ja widzę różnicę. Tutaj praktycznie nie ma miłości. Bo kogoś, kto jest powodem do wstydu, raczej trudno darzyć wielkim uczuciem. Kolejna sytuacja – dostaliśmy zaproszenie na ślub. Rodzice idą, brata też zmusili, a ja… JAK CHCĘ. To aluzja. Mam się zastanowić, czy z moją tuszą nie będę się tam źle czuła.
Doszło do tego, że rozumiem to jeszcze w inny sposób. Dla nich byłoby po prostu lepiej, gdybym z nimi nie szła. Narobiłabym tylko obciachu i wzbudziła sensację. A tak, pojawi się taka szczupła i uśmiechnięta trójka, idealna rodzina i będzie fajnie. Ja do nich nie pasuję.
Nie wiem, jak sobie z tym radzić. Czuję, że nie mam ich wsparcia. Bardzo chcieliby, żebym chociaż odrobinę ich przypominała, ale skoro od tylu lat nie ma efektów, to już tracą zainteresowanie. A prawda jest taka, że to nie tylko kwestia mojego organizmu, przemiany materii itd. Dużą rolę odgrywa fakt, że w żadnym stopniu nie czuję się przez nich akceptowana. Jestem ich wyrzutem sumienia, rodzinną katastrofą, powodem do wstydu.
Tak jak najedzony nie zrozumie głodnego, tak jak osoba szczupła, która po prostu się taka urodziła, nie pojmie problemów osoby z nadwagą. Ale to jednak rodzina, więc oczekiwałabym czegoś innego… Na próżno, bo jest coraz gorzej. Muszę się mierzyć nie tylko z odrzuceniem przez rówieśników, ale nawet własnych rodziców.
To mi w żaden sposób nie pomaga. Boję się, że kiedyś tego nie wytrzymam.
Weronika