Szanowna Redakcjo!
Nie wiem, czy moje obserwacje kogoś zainteresują, ale myślę, że to ważna sprawa. Młodzi ludzie bardzo często mają za złe starszym, że się „czepiają”. Wszystko im się nie podoba i potrafią tylko krytykować, twierdząc, że za ich czasów było lepiej, ludzie się szanowali i w ogóle była sielanka. Mnie też to zawsze denerwowało, ale chyba muszę przyznać im rację. Tak źle, jak jest dzisiaj, to w „ich czasach” na pewno nie było. Mają prawo być zniesmaczeni. I mówię to ja, 24-latka z dużego miasta, która uwielbia przekraczać wszelkie granice.
W tym roku wreszcie udało mi się tak zorganizować czas i pieniądze, żeby pojechać na Openera. Najpierw stwierdziłam, że za daleko, potem, że za drogo, artyści nie tacy, jakbym chciała. Ale wreszcie się zebrałam i zaliczyłam „najgorętsze wydarzenie roku”. Nie będę się rozwodziła o poziomie muzycznym, bo kogo interesuje mój gust (było dobrze)... Dużo emocji dostarczyła mi sama publika, w większości młoda, rozbawiona i pozbawiona wszelkich zasad.
Były takie chwile, kiedy wstydziłam się, że jestem Polką i reprezentuję to samo pokolenie. Jeśli tak wygląda elita narodu, to nie widzę przed nami przyszłości. Przekonywałam się o tym na każdym kroku.
Na Openera, ani na żaden inny polski festiwal już się nie wybiorę. Kilka lat temu byłam na podobnych imprezach w Czechach i na Słowacji i tam było wspaniale. Jednak wychodzi na to, że można się zachować, ale Polacy po prostu inaczej nie chcą. A potem się dziwimy, że nic nam nie wychodzi. Sami jesteśmy sobie winni, bo nie potrafimy szanować swoich rodaków, ani siebie samych.
Za rok będzie pewnie jeszcze gorzej. Im młodsze pokolenie, tym większa bezczelność i chamstwo. Taką sobie młodzież wychowaliśmy.
Edyta
Najpierw może coś wyjaśnię. To nie jest tak, że w ciągu roku siedzę sobie spokojnie w domu i nie wychylam z niego nosa. Że tak powiem, jestem aktywna towarzysko. Bywam w klubach, pubach, na koncertach i innych zabawach. Wiem do czego moi rówieśnicy są zdolni i jak to wszystko mniej więcej wygląda. To co działo się na Openerze jednak mnie zaskoczyło, bo po publiczności festiwalu tej klasy spodziewałam się czegoś innego. To nie są dożynki albo Woodstock, ale impreza dla mieszczuchów, którzy lubią się fajnie ubrać, mają pieniądze i ogólnie są strasznie modni.
Wychodzi na to, że w takich sytuacjach wszystko przestaje mieć znaczenie. Ludzie przyjeżdżają żeby się polansować, ale po chwili wychodzi z nich wszystko, co najgorsze. Zaczęło się na polu namiotowym, gdzie ledwo weszłam, a już usłyszałam, że mam spier***, bo to kogoś miejscówka, on ją sobie wypatrzył i w ogóle. Przestraszyłam się i potem długo chodziłam, żeby znaleźć miejsce z dala od tego świra.
Takich momentów, kiedy czułam się zagrożona, było niestety więcej. Wystarczy trochę świeżego powietrza i brak nadzoru rodziców, a niektórzy stają się po prostu groźni.
Pierwszej nocy ktoś próbował mi wejść do namiotu. Nie wiem w jakim zamiarze, ale nie nastroiło mnie to zbyt optymistycznie. Może to pomyłka, a może chciał mnie zgwałcić, okraść, zamordować? Narobiłam rabanu i uciekł. Potem już nie było tak groźnie, ale poważnie ucierpiał mój zmysł estetyczny. Może jestem dziwna, ale oczekiwałabym, że takie rzeczy jak seks, czynności fizjologiczne itp. sprawy załatwia się w odosobnieniu. Na Openerze musiałam na nie patrzeć. Tak po prostu, wbrew sobie i z odruchami wymiotnymi.
W tym krótkim czasie widziałam przynajmniej kilkanaście par, które zaspokajały swoje potrzeby, gdzie tylko się dało. W otwartym namiocie, w strefie sanitarnej, na kracie, trawie, pod drzewem, w krzakach. Wyobraźnia niektórych bardzo ponosiła. Wydaje mi się, że żadna z dziewczyn nie została do tego zmuszona, więc tym bardziej powinny się tego wstydzić. Tak się zachowują ladacznice, a nie szanujące się kobiety.
Seks w ogóle był tam mocno obecny. Kilka razy zapytano mnie, czy „chcę sobie ulżyć”, albo czy nie znam kogoś kto obciągnie za darmo. Zwątpiłam we wszystko i wszystkich.
Wracając do spraw fizjologicznych, to też ciekawy temat. Kibelków było całkiem sporo, ale niektórzy nie byli w stanie odczekać minuty na swoją kolej, albo w ogóle do nich dojść. Codziennie mijałam wiele osób, które robiły pod siebie, zupełnie nie przejmując się, czy ktoś patrzy. Dziewczyny bezwstydnie kucały, faceci stali, a jak mieli inną potrzebę, to też kucali. Strach było chodzić po ciemku, żeby na coś nie trafić. Może nie robili tego między namiotami, ale przecież i tak było ich widać. Dla mnie to by było upokarzające. Z podobnych rzeczy to zapamiętam też wymioty.
Oczywiście nie swoje, ale niektórzy udowadniali publicznie, jak dużo im się mieści w żołądkach. Jedna dziewczyna zwymiotowała na mój namiot. Niewiele, ale ostatnią noc spędziłam z charakterystycznym aromatem. A na jednym z koncertów widziałam chłopaka, który podskakiwał, klaskał, rzygał, podskakiwał, klaskał, wymiotował i tak w kółko. Tak, kiedy będę wspominała Openera, to będzie mi się kojarzył z obrzydzeniem.
Takie rzeczy podobno się zdarzają, nic co ludzkie nie jest nam obce i w ogóle. Ok, ja nikomu nie zwymiotowałam na głowę, ani nie musiałam publicznie się załatwiać. Mniejsza z tym. Słabo też było z podejściem młodych ludzi do siebie.
Zaraz ktoś mi powie, że nie pluje się we własne gniazdo. Mam to gdzieś. Nie można dłużej udawać, że jesteśmy lepsi, niż rzeczywiście jesteśmy.
Zobaczyłam tam drobnych cwaniaczków, który czerpali radość z upokarzania przypadkowych ludzi. Zobaczyłam ludzi bez hamulców, którzy potrafili na oczach innych załatwić potrzebę fizjologiczną, albo uprawiać seks. Usłyszałam mnóstwo paskudnych, obraźliwych rzeczy. Ani razu nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Jednym słowem – szambo. Młodzi ludzie w Polsce to w większości rynsztok. Na co dzień może się powstrzymują, ale przy takich okazjach wychodzi szydło z worka.
Próbowałam pewnego wieczoru rozmienić 50 zł. Pomyślałam, że wreszcie się uda, bo przecież to taki pomocny naród. Poprosiłam o to przynajmniej kilkanaście osób i zwątpiłam. Gdybym ja nie miała rozmienić, to po prostu bym powiedziała, „sorry, nie da rady”. A ja usłyszałam, że mam spier***, że chyba mnie poje***, że rozmienić nie ma, ale może mi pomóc, bo po prostu weźmie sobie te pieniądze. Znowu czułam się zagrożona. I działo się to praktycznie za każdym razem, kiedy pojawiałam się w większej grupie, albo próbowałam się odezwać.Chamstwo i agresja to chyba cechy wrodzone młodych Polaków.
Nasz język ogólnie nie jest najlepszy. Czasami uszy więdną, bo to połączenie zupełnej biedy umysłowej z najgorszymi ludzkimi instynktami. Wszędzie tylko te ku*** i chu***. Obrażanie, wyśmiewanie i wszystko, co najgorsze. Już nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać, nikomu nie ufamy, nie liczymy się z uczuciami innych. Po tej krótkiej wycieczce już nie mam wątpliwości, że naprawdę coś się stało z tym pokoleniem. Na Openerze zobaczyłam reprezentację z całego kraju i nie wygląda to dobrze.