Szanowna Redakcjo,
jestem tegoroczną maturzystką. Do podobno najważniejszego egzaminu w życia pozostało mi tylko kilka dni. Chociaż uważam, że jestem całkiem nieźle przygotowana, to i tak odczuwam ogromny strach. Tylko, że trochę inny, niż w przypadku moich koleżanek. One nie śpią po nocach, bo obawiają się, że nie zdobędą wystarczającej liczby punktów i nie dostaną się na studia, a ja... Ja jestem spokojna o wynik, bo na pewno nie będzie źle. Uczę się dobrze, potrafię myśleć i powinno się udać. Mój strach związany jest z tym, że matura to koniec pewnego etapu.
Dzień po egzaminach okaże się, że muszę zacząć wybierać. Większość koleżanek i kolegów będzie czekała na wyniki, potem rekrutacja na studia i wszystko od nowa – 5 lat na uczelni. Może jestem dziwna, ale mam coraz większe wątpliwości, czy to dla mnie. Kiedy zrobiłam sobie listę największych marzeń, wyższe wykształcenie było gdzieś pod koniec 10 istotnych dla mnie punktów. O wiele mocniej myślę np. o swoim związku, rodzinie i wykonywaniu pracy, którą będę kochała. Nie myślę o karierze naukowej, doktoracie, niezależności. Wręcz przeciwnie.
Przyjęło się, że dzisiaj trzeba kontynuować naukę, ale ja coraz mniej chcę się pchać na studia. Mam trochę inne plany, których inni mogą nie zrozumieć.
Mam chłopaka, którego w każdej chwili mogłabym poślubić. Pewnie ktoś będzie miał wątpliwości – jak to, taka młoda, a już taka pewna? Tak, jestem pewna. Znamy się od ok. 10 lat, bo wychowywaliśmy się na tym samym osiedlu. W związku jesteśmy od 4. W tym czasie wiele się wydarzyło, ale nawet na chwilę nie oddaliliśmy się od siebie. On jest starszy o 3 lata, czyli ma 22. Ktoś mi powiedział, że to wciąż gówniarz. Z tym się nie zgodzę – równocześnie studiuje i pracuje, pomaga też rodzicom. Jest bardzo samodzielny i patrzy w przyszłość. Przyznał mi się, że jest gotowy oświadczyć się w każdej chwili, ale nie chce mnie popędzać i robić problemów. Jeśli mam inne plany, to on cierpliwie zaczeka.
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej bym chciała, żeby to się stało już dzisiaj. Potem skromny ślub w gronie najbliższych, wspólne mieszkanie, które tak naprawdę już mamy, bo odziedziczył je po babci. I normalne życie w małżeństwie, na pewno z dzieckiem. O sobie też nie zapominam. Chciałabym zacząć kurs wizażu i fryzjerstwa. Zaliczyć to jak najlepiej, zrobić praktyki i zacząć normalnie pracować. To mi się właśnie marzy, a nie szklany biurowiec i samotność.
Dziecko oczywiście nie w tym momencie, bo najpierw musiałabym się wdrożyć w nowe obowiązki, ale jak najszybciej się będzie dało.
Podejrzewam, że nie zrozumie tego większość osób w moim otoczeniu. Na pewno nie rodzice, którzy ufają ślepo schematowi – szkoła, studia, kariera, a potem się zobaczy. Większość młodych ludzi wybiera dzisiaj taką drogę i do czego to prowadzi? Jakieś chore ambicje, samotność, żal do całego świata, że miało być pięknie, a jest kiepsko. Spełnienia nie kupię sobie za pensję z prestiżowej firmy.
Cieszą mnie prostsze rzeczy, ale nie wystarczy o tym wiedzieć. Trzeba jeszcze zrobić krok w odpowiednim kierunku. Czy Waszym zdaniem powinnam?
Celina
Jeśli wybiorę to, co większość moich rówieśników, wtedy mogę się tak naprawdę pożegnać ze spełnieniem największych marzeń. Z czasem będzie przecież coraz trudniej. Studia nie pomogą mi w wykonywaniu pracy, która naprawdę mnie interesuje. Ze ślubem i dzieckiem trzeba będzie poczekać przynajmniej kolejnych kilka lat. I nie chodzi o to, że jestem niecierpliwa i chcę wszystko tu i teraz. Po prostu czuję, że to najlepszy moment, by zacząć się spełniać. Ale tak naprawdę – po swojemu, a nie zgodnie z wytycznymi innych ludzi. Rodzice są przekonani, że za chwilę będą mieli studiującą córkę i nawet nie wiem, jak im o tym powiedzieć.
Podobno jestem bardzo dojrzała, jak na swój wiek. Może tak, ale w innym sensie, niż się przyjęło. Dzisiaj dojrzałość to parcie do przodu – jak najlepsze wykształcenie, praca w korporacji, wysokie zarobki, służbowy samochód, firmowa karta na fitness i tym podobne rzeczy. Gdyby kiedykolwiek moje życie musiało tak wyglądać, to chyba bym się zabiła. Nie chcę być kolejnym szczurem, który zamyka oczy, nos i uszy, żeby tylko dotrzeć do celu, jakim jest stabilizacja finansowa, kariera, prestiż. Moją karierę wyobrażam sobie zupełnie inaczej – chciałabym zostać stylistką fryzur, ale taką najlepszą, jaką się da. A po pracy wracać do męża i dzieci.
Mam na to czas? Wszyscy tak mówią, a później niewiele z tego wychodzi. Dlaczego nie miałabym tego zrobić już teraz, zaraz? No tak, bo inni tak sobie wyobrażają moje życie...
To nie jest tak, że coś mnie natchnęło i chcę się buntować przeciw wszystkiemu. Jak ktoś mówi A, to ja zawsze zrobię B. Po prostu za dużo się naoglądałam, żeby się na to zgodzić. Moja starsza siostra zrobiła to, czego się od niej wymagało. Poszła na studia i to nawet zagraniczne. Harowała przez kilka lat, ale zdobyła dyplom. Wróciła ze świetnym wykształceniem i zaczęła pracować w korporacji. To prawda, że najpierw parzyła kawę przełożonym, dopiero później powierzono jej jakieś poważniejsze zadania, ale dzisiaj sama ma pod sobą kilka osób. Bardzo dobrze zarabia.
Co poza tym? No właśnie, niewiele. Ciągle musiała być na wysokich obrotach, poświęcać czas i całą siebie, żeby osiągnąć sukces. Dzisiaj ma 28 lat, własne mieszkanie, stabilną sytuację zawodową i finansową, ale to tyle. Nie było czasu, żeby rozwinąć jakiś związek. Jeśli ktoś się pojawiał, to szybko znikał. Kto by wytrzymał z taką maszyną, która krótko śpi i długo pracuje. Niby jesteśmy blisko, ale boję się ją zapytać, czy jest szczęśliwa. Udaje, że tak, ale wiem, że to niemożliwe.
Wiem jak to wygląda i teraz mam powtórzyć jej historię? Tego sobie nie wyobrażam.
Nie chcę się odgrywać, ale CO ONA WIE O ŻYCIU? Osiągnęła sporo zawodowo. Tylko zawodowo. Mnie interesuje coś więcej.
Widzicie, że mam konkretne plany i jestem dobrze nastawiona na przyszłość. Ale to tylko dobrze brzmi. Tak naprawdę jestem strasznie rozdarta, bo decyzji nie mogę odkładać na odległą przyszłość. Pozostały mi 2-3 miesiące, żeby zaplanować życie na najbliższych kilka lat. Chociaż jestem przekonana, czego chcę, to nie mogę być pewna, że to najlepszy wybór.
Nie jestem przerażona tym, że trzeba będzie kiedyś dzielić czas pomiędzy pracę, dom, męża, dziecko i pewnie milion innych obowiązków. Moje koleżanki dostają gęsiej skórki na samą myśl. Dla mnie to byłoby wspaniałe. Tak przecież wygląda normalne życie – wiedzą to dobrze nasze mamy, które wybrały taką drogę i jakoś z tego powodu nie narzekają. Na pewno bywa ciężko, ale później wracasz do domu, do swojej rodziny i czujesz, że jesteś spełniona.
Takiego spełnienia na pewno nie da mi wyścig szczurów w jakiejś nieludzkiej firmie. Życie na kocią łapę też mnie za bardzo nie interesuje. Kiedy rozmawiałam o tym z siostrą, ona dosłownie przeżyła szok. Stwierdziła, że jestem dojrzalsza od niej, chociaż dzieli nas sporo lat. Ale nie obyło się bez słów, które mnie trochę zabolały. Powiedziała, że to piękne plany i życzy mi powodzenia, ale... mało komu się to udaje. Za kilka lat mogę żałować, że tak niewiele od siebie wymagałam, ale wtedy będzie już za późno. Mąż będzie chciał obiad, dziecko będzie się dopominało o uwagę, taka „zwykła” praca przestanie cieszyć.