Szanowna Redakcjo,
chcę podzielić się swoimi wątpliwościami. Wydaje mi się, że znalazłam się w chorej sytuacji, ale sama już nie wiem. Może nie ma w tym nic złego i powinnam się cieszyć, że w ogóle mam chłopaka? Boli mnie to głównie dlatego, że sama kiedyś byłam taka jak on. Nie potrafiłam o niczym zadecydować i liczyłam na zdanie moich rodziców. Szczególnie mamy, dla której byłam oczkiem w głowie. I to nie tylko jako mała dziewczynka, bo tak samo wyglądało to dużo później. Tak naprawdę zerwałam się ze smyczy dopiero w wieku 20 lat.
Wcześniej o wszystkim decydowała mama. Nie dlatego, że tak krótko mnie trzymała, ale dlatego, że sama nie potrafiłam inaczej. To była dla mnie najwygodniejsza sytuacja. Mama wybierała mi kolejne szkoły, podpowiadała z kim warto się kolegować, jakie mieć hobby. Dzieci prędzej czy później z tego wyrastają, ale ja żyłam w ten sposób o wiele dłużej. Przez to stałam się bardzo niepewna siebie. Bałam się usamodzielnić. Ona nawet na to nie liczyła. Ona też się przyzwyczaiła, że słucham jej w każdej kwestii.
Odejście od tego układu nie było dla mnie proste. Gdyby nie Sławek, to chyba do dzisiaj byłabym jej małą córeczką, która kompletnie nie wie, jak żyć. Dlatego jestem wdzięczna, kiedy sprzeciwiła się naszemu związkowi. Nie wiem, co ona sobie wyobrażała, ale podobno zasługuję na kogoś lepszego. Po pierwszym spotkaniu powiedziała, że to „kiepski kandydat”. Nie pasowało jej wszystko – jego wygląd, słownictwo, gesty, to czym się zajmuje itd. Wydaje mi się, że nawet gdybym przyprowadziła najprzystojniejszego faceta na świecie z doktoratem, a do tego milionera, to i tak byłaby zawiedziona.
Przyglądali mi się ze wszystkich stron, a jego matka zadawała mi tysiące pytań. Ile mam lat, skąd jestem, czym się zajmuję, jakie mam zainteresowania. Nawet, ilu miałam chłopaków i jakie mam plany na przyszłość! Poczułam się jak we własnym domu. Tak samo zareagowałaby moja matka, gdybym go do siebie przyprowadziła. A on zniknął gdzieś w mieszkaniu, bo „coś załatwiał”. Teraz już wiem co – przyprowadził mnie na testy. Kiedy wrócił, mama kiwnęła głową i poszliśmy na randkę. Pozwoliła mu na to.
Powinnam być wyczulona, ale naiwnie myślałam, że to przypadek i wcale tego nie zaplanował. Pamiętam, jak chciałam go później pocałować, a on mnie odepchnął i stwierdził, że to wbrew jego zasadom. Nawet mnie to ujęło, bo ma taki szacunek do kobiet i woli zaczekać... Pocałował mnie na trzeciej randce. Przy kolejnym spotkaniu z jego rodzicami matka podjęła temat związków i wygadała się, że według niej, nie można działać za szybko. Ona z mężem pocałowali się na trzecim czy czwartym spotkaniu, a na coś więcej mógł liczyć dopiero po kilku miesiącach.
Myślałam, że tylko tak sobie gada, ale to wszystko miało pokrycie w rzeczywistości. Najpierw to zwlekanie z pocałunkiem, a na więcej też pozwoliliśmy sobie po kilku miesiącach. Dziwny przypadek. Dzisiaj jestem pewna, że ona dała mu takie instrukcje, a on bał się zrobić inaczej. Chociaż widziałam, że miał ochotę. Mogę nawet przypuszczać, że on jej później o wszystkim opowiedział. Ze szczegółami.
Był taki niezależny, że co weekend zapraszał mnie do ich domu na obiad. Każde imieniny, urodziny i inne okazje – też u nich. Kiedy przyszła Wielkanoc, śniadanie oczywiście było u jego rodziców, a swoim musiałam to jakoś wytłumaczyć. Coraz częściej wyrywały mu się dziwne słowa, które wszystko to potwierdzały. Szliśmy na zakupy, żeby kupił sobie coś do ubrania, a on wyskakuje z czymś w stylu „to by się podobało mamie” albo „ta koszula nie, bo mamie kratka źle się kojarzy”. Nie musiałam mu doradzać, bo pewnie mamusia przed wyjściem go poinstruowała.
Wakacje spędziliśmy niby sami, ale dziwnym trafem jego rodzice wyjechali w tym samym czasie. Do miejscowości oddalonej o kilka kilometrów. W ten sposób widywaliśmy się codziennie. Pamiętam scenę, jak przywiozła mu spodenki kąpielowe. Kolor dobrała do jego karnacji, po zakupie oczywiście je wyprała i wyprasowała. Dla Sławusia było wszystko, co najlepsze. Widziałam to wszystko, ale nic z tym nie robiłam. Cieszyłam się, że wyrwałam się z własnego domu i mogłam o czymkolwiek decydować i nawet nie przeszkadzało mi to, co się z nim dzieje. Spadłam z deszczu pod rynnę.
Ona wydzwania do niego praktycznie codziennie. Wypytuje, co podałam mu na obiad. Czasami nie ma na to czasu, więc wychodzimy gdzieś na miasto, albo odgrzewam mu coś z zamrażarki. Wtedy ona stwierdza, że „bidulka z niego” i jak chce, to ona mu ugotuje coś porządnego. Ostatnio zauważyła, że guzik od kurtki wisi na cienkiej nitce i zaraz się oderwie. Zapytała wtedy, jak ja o niego dbam i czy nie widzę takich rzeczy. Szybko mu to naprawiła i była z siebie dumna. Takich sytuacji jest tak dużo, że nie ma sensu tego przytaczać. Chciałam niezależności, a nic się nie zmieniło.
Wreszcie mama nie próbuje się mieszać we wszystkie moje sprawy, ale co z tego... Jej rolę przejęła mama Sławka. Kocham go i wiem, że wiele potrafi, ale ona nigdy nie pozwoli mu rozwinąć skrzydeł. On albo się boi spróbować, albo to strach przed nią. Wiem doskonale, jak to działa i tym bardziej nie mogę tego znieść. Nie po to walczyłam o swoją samodzielność, żeby teraz ją tracić. Próbowałam mu to tłumaczyć, nawet przyznał mi rację, ale stwierdził, że „co on może”.
Wtedy zrozumiałam, jaki toksyczny jest to układ. Nigdy nie dogodzę jej żadnym chłopakiem, bo ona nie chce, żebym spotykała się z kimkolwiek. Bała się, że się od niej odsunę i chyba słusznie. Nie wiem skąd wzięłam tyle siły, ale sprzeciwiłam się i postawiłam na swoim. Zostaliśmy parą i nie miała już nic do powiedzenia. Czas ubezwłasnowolnionej córeczki minął. Długo z tego powodu cierpiała, ale jakoś się udało. Odcięłam się od przeszłości i żyłam na własną rękę. Wtedy zorientowałam się, że on jest taki sam, jak ja kiedyś!
Przystojny, wygadany, wyglądał na duszę towarzystwa. Wydawał mi się bardzo męski i zdecydowany. Byłam tak zapatrzona, że długo nie dostrzegałam, jaki jest naprawdę. Pamiętam jedną z naszych randek. Wiecie, gdzie ją rozpoczęliśmy? To było zaraz na początku naszej znajomości. Zaprosił mnie do swojego domu, bo podobno musi coś szybko załatwić. Przepraszał i zapewniał, że tylko chwilę to potrwa. Chciałam zaczekać przed drzwiami, ale zaciągnął mnie do środka. A tam odświętnie ubrani rodzice przy style. Nawet nie udawali zaskoczonych. Siedziałam tam jak na szpilkach.
Taki układ działa jak uzależnienie. Przeżyłam to na własnej skórze. Ale jeśli on się nie zmieni, to ona nie przestanie o wszystkim decydować. Pewnie sama wyznaczy termin ślubu i porodu naszego dziecka, później wybierze imię, zajmie się jego wychowaniem. To jest jej żywioł, a on nie potrafi się sprzeciwić. Chciałabym, żeby się od niej odciął. Wiem, że to możliwe, bo sama to przerabiałam. On boi się, że straci wtedy rodziców. Mam ochotę mu powiedzieć, żeby wybierał. Albo ja, albo oni. Jeśli wybierze ich – o mnie będzie musiał zapomnieć. Jeśli mnie – zadbam o to, by dalej byli ze sobą blisko, ale nie w taki chory sposób!
Gosia