Szanowna Redakcjo,
czuję, że muszę się komuś wygadać. Być może opisanie mojej historii będzie lepszym pomysłem, niż angażowanie w to mojej rodziny i znajomych. Oni są już tym zmęczeni. Wszyscy próbują o tym zapomnieć, a ja nie potrafię się pozbyć tych myśli z mojej głowy. Pewnie dlatego, że dla nich to „tylko” koszmarna sytuacja z przeszłości, a dla mnie żywa rana, która nigdy się nie zabliźni. Oni nie mogli nic w tym momencie zrobić, a ja mam poczucie, że mogłam. Ciągle słyszę, że żyje się dalej, trzeba wziąć się w garść. Moje rozterki nikomu nie pomogą, a mnie na pewno zaszkodzą. Łatwo się mówi, bo tylko ja wiem, ile to mnie kosztuje.
Z Madzią byłam zawsze blisko. Pojawiła się w naszym życiu dość niespodziewanie. Rodzice nigdy tego nie mówili, ale chyba nie planowali kolejnego dziecka. Zawsze marzyłam o rodzeństwie, a wszystko wskazywało na to, że zostanę jedynaczką. Nagle wiadomość – mama jest w ciąży i będzie miała dzidziusia. Miałam wtedy 10 lat. To było coś wspaniałego. Byłam tak niecierpliwa, że prosiłam, by nie czekała tych kilku miesięcy i urodziła jak najszybciej.
Później dowiedziałam się, że będę miała siostrę, więc już zupełnie zwariowałam z radości. Wyobrażałam sobie, jak wymieniamy się ciuchami, rozmawiamy o chłopakach, możemy sobie o wszystkim powiedzieć, zawsze będę mogła się jej poradzić. Nie doczekałam tego wszystkiego. Między nami była spora różnica wieku, której już nigdy nie nadrobimy. Zapamiętałam ją jako małą radosną dziewczynkę. I taka pozostanie już na zawsze, bo wszystko, co miało zdarzyć się później, mogę sobie tylko wyobrażać.
Pamiętam doskonale, jak rodzice zaproponowali wakacje na Mazurach. Miałam wtedy 18 lat, a Madzia 8. Na początku trochę się łamałam, bo jak by to wyglądało... Ja taka dorosła i wczasy z rodziną. Próbowałam namówić ich na jakiś obóz, albo wyjazd z koleżankami, ale w końcu pojechaliśmy razem. Okazało się, że było tam bardzo pięknie i będziemy mieli wspaniałe wspomnienia. Wspomnienia mamy, ale najgorsze z możliwych. O wypadzie na Mazury już się u nas nie mówi.
To był trzeci dzień naszych wakacji. Poznaliśmy okolicę i tego dnia zapadła decyzja – po południu rodzice wybiorą się sami na rejs po jeziorze, a ja zajmę się siostrą. Zostaniemy na brzegu, popatrzymy na statki i zaczekamy na nich. To był ostatni moment, kiedy rodzice widzieli ją żywą.
Wsiedli na statek, a my poszłyśmy na brzeg. Było bardzo gorąco, kupiłyśmy sobie lody i picie. Później siostra zaproponowała, abyśmy wróciły nad wodę, bo rodzice powinni już wracać i przywitamy ich na molo. Zgodziłam się. Pamiętam, jak nagle zerwała się do biegu. Chciała być tam szybciej, niż ja. Podskakiwała i biegła przed siebie po drewnianym pomoście. Nagle koniec. Straciłam ją z zasięgu wzroku. Było tam dużo ludzi, więc może gdzieś się między nimi zaplątała. Rozglądałam się dłuższą chwilę, aż zobaczyłam, że inni zaczynają się zbierać w jednym miejscu i patrzeć na wodę. Jeszcze nie wiedziałam, że spadła.
Dalszy ciąg to dla mnie szara plama. Pamiętam tylko pojedyncze szczegóły. Kobiety, które mechanicznie wypowiadały coś w rodzaju „rany boskie”, pana, który wyciągnął siostrę na pomost, próbę jej reanimacji, przyjazd karetki. Miała krew na głowie, nie dawała żadnych oznak życia. Ktoś powiedział, że oddycha. Wiedziałam, że wygląda to źle, ale wyjdzie z tego. Okazało się, że wcale nie oddychała. Spadając z pomostu uderzyła głową o belkę, wpadła pod wodę nieprzytomna. Wtedy pomyślałam, że to ja ją zabiłam.
Pamiętam też wyrywki, kiedy rodzice się dowiedzieli. Mama dosłownie oszalała, nikt nie mógł nad nią zapanować. Wtedy wypowiedziała słowa, które tkwią we mnie do dzisiaj „miałaś ją pilnować”. Miałam, ale doszło do najgorszego. Nie potrafię sobie tego wybaczyć. Wystarczyło przewidzieć konsekwencje, dogonić ją, powstrzymać. Ona była taka radosna, a w jednym momencie wszystko się skończyło. Jej życie, rodziców i moje też. Minęło 7 lat i nikt z nas nie potrafi się otrząsnąć. Chyba ciągle czekamy na to, że znowu będzie z nami. Kiedy uświadamiam sobie, że jednak nie będzie, wtedy naprawdę mam ochotę rzucić się z pierwszego lepszego okna.
Mam ogromne poczucie winy, które przychodzi do mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Czasami nie potrafię zasnąć, innym razem przypominam sobie o wszystkim w czasie rodzinnego obiadu, spotkania ze znajomymi, na spacerze. Przestaliśmy nawet obchodzić normalnie święta. Nikt nie zniósłby wspólnego siedzenia przy stole i patrzenia na wolne miejsce, które powinna zająć. Byłaby już prawie dorosła. Teraz mogłybyśmy sobie doradzać, wymieniać się ubraniami, rozmawiać o wszystkim. Często pytam ją o to, co by zrobiła na moim miejscu, czy dobrze postępuję. Wydaje mi się, że to ona podrzuca mi do głowy najlepsze pomysły. Przynajmniej chciałabym w to wierzyć.
Ta tragiczna chwila zniszczyła wszystko w naszym życiu. Rodzice z czasem się do siebie zbliżyli, ale na początku nie wyglądało to najlepiej. Myślałam, że skończy się rozwodem. Ze mną było odwrotnie – najpierw bardzo mnie wspierali i przekonywali, że nie ma w tym żadnej mojej winy. Później zaczęło się dociekanie, jak do tego naprawdę doszło, czy nie mogłam jej zatrzymać, dlaczego przez chwilę w ogóle nie zauważyłam, co się stało, dlaczego chciałyśmy wrócić nad wodę. Nikt mi nie powiedział, że to wszystko przeze mnie, ale przy takich rozmowach nie mogę czuć się inaczej.
Dlatego przestaliśmy w ogóle o tym rozmawiać. Dzisiaj wiem, że to nie było dobre wyjście. Trzeba było to przegadać, wypłakać się, pocieszyć i ustalić jakiś plan na dalsze życie. Zamiast tego, były same niedomówienia. Musiałam zastanawiać się, czy mama patrząc na mnie, widzi swoją córkę, czy kogoś kto odebrał jej drugie dziecko. Nawet ją o to zapytałam, ale wybuchła płaczem. Nie zaprzeczyła.
Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdybyśmy wpadły do tej wody razem. Rodzice przeżyliby ogromny ból, ale sytuacja byłaby jasna. Teraz ja się obwiniam, oni się obwiniają, być może obwiniają też mnie. Zamknęłam się tak mocno, że nic nie jest w stanie mnie otworzyć. Naprawdę nie wiem, jak dalej ma wyglądać moje i nasze życie.
Karolina