Szanowna Redakcjo,
chciałam podzielić się z Waszymi Czytelniczkami, zwłaszcza tymi z najmłodszego pokolenia, swoimi smutnymi spostrzeżeniami. Z racji wieku nie wypowiadam się jako Wasza koleżanka, ale matka nastoletniej córki. Przez całe życie próbowałam ją chronić, równocześnie stwarzając jak najlepsze warunki do rozwoju. Przedszkole językowe, prywatna szkoła podstawowa, niezliczone zajęcia dodatkowe... Przed wyborem gimnazjum córka stwierdziła, że ma dosyć życia pod kloszem i sama zdecyduje, co dalej. Nie zgodziła się na moją propozycję i wybrała zwykłe gimnazjum rejonowe. Obdrapane ściany, kompletnie niezadbane nauczycielki, młodzież z różnych, także patologicznych domów. Mówiła, że chce żyć normalnie. Tak jak inni.
Przyjęłam to z ogromnym bólem serca. Już wtedy wiedziałam, że to nierozsądne. Doskonale zdaje sobie sprawę, że każda matka uważa swoje dzieci za najwspanialsze, ale moja córka naprawdę przejawiała wiele talentów, doskonale się uczyła, chłonęła wiedzę. W obskurnym gimnazjum nie mogła rozwijać się w takim tempie, jak zakładaliśmy. Towarzystwo młodocianych dresiarzy i dziewcząt z pępkami na wierzchu niestety szybko przyniosło smutne skutki. W takich okolicznościach powinna błyszczeć swoim obyciem i wiedzą, ale już pod koniec pierwszej klasy okazało się, że zupełnie jej nie zależy. Bez mrugnięcia okiem mogła być najlepsza w całej szkole, a stała się równie przeciętna, co cała reszta.
Nie proszę o radę, bo próbowałam już niemal wszystkiego. Chciałam jednak zaalarmować – nie marnujcie swojego życia, nie spoglądajcie na innych i nie wstydźcie się rozwijać. Jeśli macie takie predyspozycje, możliwości i warunki – róbcie wszystko, by być najlepszymi. Trudno mi odgadnąć, co siedzi w Waszych głowach, ale jeśli zaczynacie myśleć jak moja córka, natychmiast się otrząśnijcie! Oszczędźcie nerwów swoim rodzicom, nie marnujcie swojej i ich przyszłości. Czy respekt zdeprawowanej koleżanki lub kolegi-półgłówka znaczy dla Was więcej, niż późniejsze spokojne i wygodne życie?
Próbowałam z nią rozmawiać, tłumaczyć, motywować, ale ona ciągle powtarzała, że nie chce być najlepsza, ale po prostu normalna. Nie ma ochoty się wyróżniać i wybijać ponad wszystkich. Mówiła, że wreszcie się wysypia, ma czas na przyjemności, znalazła znajomych. Żałuję, że nie podjęłam wtedy stanowczych działań. Szybko dostosowała się do tego marnego poziomu i stała się jedną z wielu. Wszystkie dotychczasowe lata poszły na marne. Miała ułatwiony start, co kosztowało mnie wiele nerwów, ale i pieniędzy. Rówieśnicy z tego strasznego gimnazjum mogli o tym tylko pomarzyć. Tylko co z tego? Moja uległość odbija mi się dzisiaj czkawką.
Druga klasa była dla mnie prawdziwą tragedią. Na świadectwie z góry na dół oceny dostateczne. Najlepszy wynik uzyskała z wychowania fizycznego. Kiedyś było zupełnie na odwrót. To wspaniale, że zaczęła przejawiać taką aktywność na boisku i sali gimnastycznej, ale to nie da jej spokojnej przyszłości z dobrze opłacaną pracą. Próbowałam nią wstrząsnąć, zakazałam częstych spotkań ze znajomymi, pilnowałam jej harmonogramu dnia. Myślałam, że jeszcze uda mi się ją uratować. Zatrudniłam korepetytorów, zapisałam na kursy przygotowawcze do najlepszego liceum w mieście. Uczestniczyła we wszystkich tych zajęciach, ale bez żadnego zaangażowania. Dzisiaj mamy tego tragiczne skutki.
Po egzaminie gimnazjalnym zapytałam jak jej poszło. Odparła, że „jakoś to będzie”, żebym się nie przejmowała, bo przecież nie jest aż tak głupia. Dzisiaj mam co do tego poważne wątpliwości. Namówiłam ją do złożenia aplikacji do przyzwoitych liceów, ale jej wyniki nie pozostawiają wątpliwości – nic z tego nie będzie. Uzyskała tak marny wynik, że może liczyć co najwyżej na jakąś podrzędną szkołę średnią. Kilkanaście lat moich starań zostało zaprzepaszczonych. Już teraz wyobrażam sobie jej maturę. O studiach może myśleć, ale chyba prywatnych, na które przyjmują wszystkich. Mama jej zapłaci, jakoś zdobędzie dyplom Wyższej Szkoły Byle Czego, a pracy i tak nie znajdzie.
Jestem potwornie rozczarowana jej podejściem do nauki i przyszłej kariery. Tłumaczyłam jej, że przeciętniacy zamiatają ulice lub siedzą przez 12 godzin dziennie w sklepowej kasie. Najwyraźniej wcale jej to nie ruszyło. Ma gdzieś swoją przyszłość, ma gdzieś moją troskę. To moje jedyne dziecko. Nie wiem co się stało z tą żądną wiedzy i ambitną dziewczynką. Zawiodłam się na niej bardzo. Tak, że mocniej chyba się nie da. Nie mogę spać, nie mam apetytu, często wypłakuję się do poduszki. Wciąż mówię jej, że bardzo ją wspieram, ale to raczej postawa życzeniowa. Nic dobrego z niej nie będzie.
Robicie na złość nie tylko nam, ale przede wszystkim samym sobie. Autorytety, wartości, wiedza, przyszłość – to nie ma dla Was żadnego znaczenia. Liczy się tu i teraz. Jakże to krótkowzroczne! Jak z Wami rozmawiać? W jaki sposób Was motywować? Dlaczego tak bardzo Wam się nie chce? Nie bądźcie straconym pokoleniem. Wciąż mam iskierkę nadziei, że możecie coś osiągnąć. Moja córka kiedyś przyjdzie do mnie z płaczem, przeprosi za swoje błędy i poprosi o pomoc. Co wtedy zrobię? Czy przytulę, pogłaszczę po głowie i pomogę we wszystkim? Nie wiem. W końcu sama na to zapracowała.
Mama