Kobiety podobają mi się odkąd pamiętam. W gimnazjum i liceum przeżywałam koszmar, bo po kryjomu podkochiwałam się w koleżankach z klasy, a one flirtowały i chodziły ze starszymi chłopakami. Dla niepoznaki ja też tak robiłam. Umawiałam się na randki, na których do niczego nie dochodziło, a potem zmyślałam przyjaciółkom, ile baz pozwoliłam zaliczyć facetowi na spotkaniu. Jasne, to było męczące, ale nie mogłam im powiedzieć, że jestem lesbijką.
Jeden chłopak z liceum popełnił ten błąd i przyznał się do swojego homoseksualizmu. Przez kilka tygodni koledzy z klasy nie dawali mu żyć. Szykanowali go, wyśmiewali, przezywali. W końcu Radek nie wytrzymał psychicznie i zmienił szkołę. Założę się, że nowym znajomym nie opowiadał już tak otwarcie o swojej orientacji.
Właśnie tego bałam się całe życie. Braku akceptacji. Ze strony znajomych, a przede wszystkim rodziny. Moja mama dostałaby chyba zawału, gdyby dowiedziała się, że jej córka jest homo, a ojciec to już na pewno by mnie wyklął. Oni są dość konserwatywni pod tym względem. Może to głupio zabrzmi, ale przez długi czas miałam do siebie żal, że wolę kobiety. Czułam, że w pewien sposób nie spełniam oczekiwań swoich rodziców. Im zawsze marzyło się to, żebym wyszła za mąż za jakiegoś zaradnego faceta i rodziła im wnuki.
Jako nastolatka przyprowadzałam do domu swoich „chłopaków”. Robiłam to oczywiście dlatego, żeby utwierdzić matkę i ojca w przekonaniu, że jestem „normalna”. Taka szopka trwała oczywiście do końca liceum, a potem wyjechałam do innego miasta na studia. Celowo wybrałam Toruń, choć najbliżej było mi do Warszawy. Chciałam po prostu być jak najdalej od rodziny i starych znajomych. Marzyło mi się, żeby wreszcie związać się z kobietą.
Początkowo szukałam dziewczyny przez Internet. To nie było łatwe, bo na czacie roiło się od facetów, którzy udawali lesbijki. Nie wiem, może ich to podniecało, a może zwyczajnie robili sobie jaja. W końcu udało mi się jednak pójść na randkę z kobietą. Najpierw jedną, potem drugą, trzecią i kolejną. Nie wszystkie mi się podobały, ale niesamowicie cieszył mnie fakt, że wreszcie mogę być sobą. Już nie musiałam udawać, że jestem hetero.
Sielanka nie trwała oczywiście długo. Rodzice coraz częściej zaczęli się dopytywać, czy poznałam jakiegoś fajnego chłopaka, czy się z kimś spotykam, itp. Przez dwa lata karmiłam ich bajeczkami, że mam faceta. Gdy dopytywali się, kiedy go przywiozę do domu i im przedstawię, dziwnym trafem „chłopak ze mną zrywał” lub „uczucie się wypalało”.
Po kilku takich ściemach zaczęli patrzeć na mnie podejrzliwie i przebąkiwać coś o synu znajomych, który na pewno by mi się spodobał. Chcieli mnie swatać! Wpadłam w popłoch i doszłam do wniosku, że muszę działać.
Teraz jesteśmy już trzy lata po ślubie i nadal wszystko funkcjonuje doskonale. Ja mam dziewczynę, Jarek ma chłopaka. Jeździmy we czwórkę na wakacje, wynajmujemy dwa mieszkania. W jednym oczywiście mieszkam ja i Iza, w drugim mój mąż i jego partner. Kiedy teściowie przyjeżdżają w odwiedziny, wystarczy przenieść kilka rzeczy z jednego lokalu do drugiego. Proste i wygodne.
Jest tylko jeden problem. Moi rodzice coraz częściej dopytują się o dzieci. Obmyśliliśmy więc wstępnie z Jarkiem, że powiemy im, że któreś z nas jest bezpłodne. Pewnie na początku się tym zmartwią, ale w końcu pogodzą się z faktem, że nigdy nie będą mieli wnuków…
Założę się, że większość z Was kiwa teraz głową z niedowierzaniem i obrzuca mnie w myślach stertą wyzwisk. Ale zanim zaczniecie wypluwać swój jad w komentarzach, spróbujcie postawić się na moim miejscu. OK., z roku na rok tolerancja dla homoseksualistów w Polsce rośnie, ale ile jest nadal rodzin, które nie akceptują gejów i lesbijek?
W tym czasie miałam już spore grono zaprzyjaźnionych gejów i lesbijek. Jarka, po którym nie widać zupełnie na pierwszy rzut oka, że jest gejem, lubiłam szczególnie. On też wychował się w konserwatywnej rodzinie i udawał przed matką i ojcem, że jest hetero. Potrafiliśmy gadać o tym godzinami i prześcigać się w udowadnianiu, które z nas miało bardziej żałosne życie.
Któregoś dnia przy winie doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się pobrać. Ślub rozwiązałby wszystkie nasze problemy. Rodzice przestaliby zawracać nam głowę, a my żylibyśmy w otwartym związku. Na co dzień przykładne małżeństwo, a wieczorem każde z nas zasypiałoby w objęciach innego partnera…
Na początku tylko tak sobie żartowaliśmy, ale w pewnym momencie oboje stwierdziliśmy, że to doskonałe rozwiązanie. Jedyne. Powoli wprowadziliśmy więc nasz plan w życie. Zapoznałam Jarka z rodzicami, on przedstawił mnie swoim. Odczekaliśmy pół roku, a potem obwieściliśmy im, że bierzemy ślub cywilny. Myślę, że kamień z serca spadł wtedy i moim teściom, i moim rodzicom. Ulżyło także nam, choć początkowo baliśmy się, że nasz układ wyjdzie na jaw.
Owszem, prowadzę podwójne życie i okłamuję rodziców, ale robię to dla ich dobra. Nie chcę, żeby cierpieli dlatego, że ich jedynaczka jest „lesbą”. Poza tym nikogo nie krzywdzę. Mój mąż jest gejem, więc nie obchodzi go to, że sypiam z kobietą. Mogłabym poślubić jakiegoś heteroseksualistę i urodzić mu gromadkę dzieciaków, tylko po co? Wtedy ucierpiałoby zbyt wiele osób. A pomyślcie, ile jest takich małżeństw, które są zawierane „dla przykrywki”? I ile rodzi się dzieci z takich związków? Moim zdaniem układ mój i Jarka jest dużo bardziej moralny niż takie celowe okłamywanie małżonka co do swojej orientacji…
Pomyślcie o tym, zanim obrzucicie mnie błotem w komentarzach.
Pozdrawiam,
Aneta