Czasami zastanawiam się, co by było, gdybym trzy lata temu nie odwołała swojego ślubu. Pewnie teraz miałabym fajnego męża, ciepły dom, a może nawet dziecko… Nigdy się tego nie dowiem.
Trzy lata temu popełniłam chyba największy błąd w swoim życiu. Ja i mój ówczesny chłopak byliśmy wtedy zaręczeni od kilku miesięcy, razem spłacaliśmy kredyt na wspólne mieszkanie. Nie powiem, było nam ciężko, zwłaszcza że wydatki na przygotowania do ślubu też były niemałe. Czasami czułam się jak w potrzasku. Ledwo starczało na rachunki i bieżące potrzeby, żeby spłacić ten przeklęty kredyt. Łukasz w ogóle zdawał się tego nie zauważać. Cieszył się jak dziecko, że razem urządzamy nasze wspólne gwiazdko i że niedługo zamieszkamy w nim jako państwo R. Ja z każdym dniem chciałam od życia czegoś więcej, niż tylko liczenia, czy starczy nam kasy do 1-go.
Wtedy w mojej firmie zaczął pracować Damian. Kilka lat starszy ode mnie, kawaler, elegancki, przystojny. Parę razy musieliśmy zostać w wydawnictwie po godzinach, bo razem pracowaliśmy nad projektami. Od słowa do słowa wychodziło na jaw, że mamy ze sobą dużo wspólnego. Lubiliśmy te same filmy i słuchaliśmy tej samej muzyki. Nawet książki czytaliśmy wtedy te same! Damian wydawał mi się przez to moją bratnią duszą, w przeciwieństwie do Łukasza, który miał od zawsze kompletnie inne zainteresowania, niż ja.
Pewnego wieczoru Damian ni z tego ni z owego po prostu mnie pocałował. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale odwzajemniłam wtedy jego pocałunek. To był błąd… Może gdybym wtedy nie dała mu się uwieść, wszystko potoczyłoby się inaczej? Niestety, nie mogę już cofnąć czasu.
Ja i Damian zaczęliśmy romansować i po kryjomu spotykać się w jego pięknym mieszkaniu. Zaledwie po kilku dniach powiedział, że chce ze mną być. Poprosił też, żebym odeszła od narzeczonego i zamieszkała razem z nim. Długo biłam się z myślami, ale w końcu postanowiłam, że chcę zaryzykować. Odeszłam od Łukasza.
Chyba nigdy nie zapomnę jego wzroku… Płakał i krzyczał na mnie, błagał też, żebym go nie zostawiała. W końcu uniósł się honorem, spakował moje rzeczy do kilku worków na śmieci i bezceremonialnie wystawił je przed drzwi. Dodał, że chce zatrzymać nasze mieszkanie i w związku z tym postara się oddać mi połowę pieniędzy. Pasowało mi to.
Z jednej strony było mi przykro, że go zraniłam, ale z drugiej czułam radość. Zakochałam się w Damianie i czułam, że jest dla mnie lepszą partią od Łukasza. Przez dwa lata układało nam się zresztą jak w bajce. Nie musiałam już martwić się o kredyt, a poza tym dostawałam od niego masę, masę czułości.
Czekałam cierpliwie, kiedy mi się oświadczy, ale to nie następowało. Damian stopniowo stawał się coraz bardziej oschły. Ponieważ nadal pracowaliśmy razem, częściej zaczął wychodzić z domu, żeby nie przebywać ze mną 24 godziny na dobę. Wtedy myślałam, że to przejściowy kryzys, który prędzej czy później dopada większość par. Damian szybko wyprowadził mnie jednak z błędu. Powiedział mi, że spotyka się z kimś innym, że życzy mi dużo szczęścia, ale nie chce już ze mną być. Dodał, że mam się od niego wyprowadzić! Ja spodziewałam się oświadczyn, a on ze mną zerwał!
Byłam zdruzgotana. Chociaż rozpaczałam jak kretynka bez godności, on nie chciał dać nam drugiej szansy. W końcu się poddałam i zabrałam z jego mieszkania swoje rzeczy. Przeniosłam się do siostry i jej męża i mieszkam z nimi do dziś. Nie mam ani faceta, ani własnego lokum. Zostałam na lodzie, ale dobrze mi tak. To zemsta za to, co zrobiłam Łukaszowi. On ułożył już sobie życie z inną dziewczyną, mieszkają razem w mieszkaniu, które mogłoby teraz należeć do mnie, a ja? Ja nie mam już nic.
Pamiętajcie, żeby nie budować szczęścia na nieszczęściu drugiej osoby. Prędzej czy później to zło, które jej wyrządziliście, wróci do was.
Marta, 30 lat