Moi Kochani,
Piszę po trosze, by opowiedzieć swoją historię, a po trosze by ostrzec przed podejmowaniem poważnych decyzji w młodym wieku, bez doświadczenia…
W listopadzie skończę 27 lat, więc technicznie mam jeszcze 26, a już mam za sobą wieloletni związek, małżeństwo i rozwód. Mojego męża poznałam w podstawówce, w ósmej klasie. Chodził do innej szkoły, ale przyszedł z moją koleżanką jako para na bal ósmych klas. Bardzo mi się spodobał, ja jemu też, ale to nie było tak, że dwa dni później wyznaliśmy sobie miłość. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu do końca roku szkolnego ani w czasie wakacji, a wtedy nie było Facebooka, wiec sprawa nie była taka prosta. Bardzo się ucieszyłam, kiedy we wrześniu zobaczyłam go w liceum, do którego poszłam. W naszym rodzinnym mieście nie ma wielu szkół, więc to nie był jakiś cud i wielki zbieg okoliczności. Po prostu los mi sprzyjał. Nam sprzyjał.
Nie chodziliśmy do tej samej klasy. Ja byłam na profilu językowym, on w klasie humanistycznej. W listopadzie, po kilku „rozgrzewkowych” imprezach byliśmy już parą. I tak przez kolejnych 10 lat. On był moim pierwszym, a ja jego pierwszą. Zaczęliśmy spędzać ze sobą każdą wolną chwilę, nawet przerwy między lekcjami. Na długiej zawsze chowaliśmy się na schodach prowadzących do szkolnych podziemi i się całowaliśmy. Wracałam do klasy taka, wiecie, rozwalona. Ale strasznie pozytywnie wspominam tamten czas. To chyba była nasz najlepszy okres. Zero kłótni, ukradkowe spojrzenia, dotyk. Ale nie poszliśmy do łóżka tak szybko...
Rok temu zaczął nalegać na dziecko. Twierdził, że już chce zostać ojcem. Ja natomiast chciałam pracować. Poza tym najzwyczajniej w świecie nie stać nas było na potomstwo. To przelało czarę goryczy. Zaczęłam myśleć, że nasz związek był piękną pierwszą miłością a nie czymś na życie. Po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie. Kiedy znowu się pokłóciliśmy i po raz kolejny nie było seksu na zgodę, spokojnie, przy kolacji, zasugerowałam to rozwiązanie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nie oponował.
Dziś już po wszystkim, a ja jestem 27-letnią rozwódką. Czasami myślę, że wszystko mogło się potoczyć inaczej. Może gdybym poszła na studia do Warszawy, zamiast kurczowo trzymać się pierwszego chłopaka, byłabym teraz narzeczoną jakiegoś super faceta? Albo nawet byłabym w ciąży? Czuję, że zmarnowałam kawał czasu. OK., mam fajne wspomnienia, ale tak naprawdę dobrze było między nami jeszcze w szkole. Później każdy dzień tylko przybliżał nas do rozwodu...
Pozdrawiam ciepło,
Ania
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl.
Jak byłam mała chciałam mieć ślub na plaży, mało gości, wesele pod namiotem przy wybrzeżu, a następnego dnia polecieć na miodowy miesiąc do Toskanii. W rzeczywistości był dom weselny, kotlet devolay i oczepiny. Bawiłam się okropnie, choć cały czas miałam na twarzy uśmiech. Nie chciałam robić przykrości rodzicom swoim i jego.
Na podróż poślubną nie starczyło kasy, bo w kopertach się nie zwróciło, a było ustalone, że wyjedziemy jeśli będzie jakaś nadwyżka. Była raczej „niedopłata”. I to spora, bo ludzie w czasach kryzysu zbyt szczodrzy nie są. Po wakacjach wróciliśmy do akademika już jako mąż i żona.
Piąty rok minął szybko i trzeba było czegoś szukać. Pracy, mieszkania, znajomego małżeństwa do towarzystwa, bo trochę zaczynało nam się ze sobą nudzić. Ja miałam duże oczekiwania od losu. Chciałam mieć pieniądze, robić karierę. Mój były mąż – nie.
Wszystko zaczęło się psuć. On był niezadowolony, że mam inne patrzenie na życie niż on. Jego w zupełności zadowalała pensja 1500 zł. Nie tego oczekiwałam od swojego faceta. Żałowałam, że tak poważnej sprawy jak pieniądze nie przegadaliśmy przed wypowiedzeniem sakramentalnego „tak”. Kiedy było naprawdę źle między nami, próbowałam przypominać sobie te cudowne chwile z liceum, to był nasz najlepszy czas. Ale jak długo można żyć przeszłością?
Pierwszy raz mieliśmy dopiero dwa lata po pierwszym pocałunku. W trzeciej klasie, jesienią. Było okropnie i wspaniale jednocześnie, wiecie, co mam na myśli. Teraz uważam, że to było urocze. U niego, oczywiście pod nieobecność rodziców, z nieudolnym zakładaniem prezerwatywy w tle. Każdej dziewczynie życzyłabym tak zwykłej i niezwykłej jednocześnie inicjacji. No ale kiedyś trzeba było to wspaniałe liceum skończyć…
Poszliśmy na studia do Łodzi, zamieszkaliśmy w akademiku i nadal nam się dobrze układało. Ja skończyłam dziennikarstwo, mój były mąż stosunki międzynarodowe. Mamy dużo świetnych wspomnień – imprezowych, naukowych, towarzyskich. Na trzecim roku mi się oświadczył. Normalni ludzie pewnie by poczekali do końca studiów, ale nie my – my chcieliśmy już mieć „zaklepane” towarzystwo do końca życia. Rodzice nam sprzyjali. Już wcześniej mieli okazję się poznać i nie próbowali nas odwodzić od tego pomysłu. Latem między czwartym a piątym rokiem, po nieźle zaliczonej sesji, pobraliśmy się w rodzinnym mieście.
To nie było wesele moich marzeń, ale powiedzmy, że moje oczekiwania były chyba zbyt wysokie jak na polskie realia.