„Droga Redakcjo i Czytelniczki Papilota,
zdecydowałam się zapytać Was o zdanie, bo sama nie potrafię już jasno myśleć. Kilka ostatnich dni było dla mnie prawdziwym koszmarem, a wszystko za sprawą pracy, którą do niedawna naprawdę lubiłam i wykonywałam z dużym zaangażowaniem.
W firmie zaczęłam pracować zaraz po studiach, na jednym z niezbyt wysokich stanowisk, jakie są przydzielane osobom bez większego doświadczenia, czyli takim jak ja wówczas. Potem, gdy moi zwierzchnicy zauważyli, ze staram się i to z pozytywnym skutkiem, dostałam awans. To mnie tylko zmotywowało do dalszej pracy, więc miesiąc temu, gdy okazało się, ze jedna z kobiet odchodzi na urlop macierzyński, miałam nadzieję objąć jej stanowisko. Długo zbierałam się w sobie, ale w końcu odważyłam się iść w tej sprawie na rozmowę do szefa, bo wiedziałam, że zasłużyłam na awans, ale nie byłam pewna, czy i on tak sądzi.
Do tej pory z szefem widywałam się rzadko - jedynie przy poważniejszych sprawach prosiłam go o konsultację. Wydawał mi się całkiem w porządku, zawsze był miły i szarmancki. Niestety, myliłam się i to bardzo.
Gdy tym razem znalazłam się w jego gabinecie i przedstawiłam, z czym przychodzę jego zachowanie dosłownie zbiło mnie z nóg. Powiedział, że wszystko da się załatwić, jeśli odpowiednio się postaram oraz że możemy przedyskutować warunki awansu jeszcze tego wieczora u niego w domu. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Na drżących nogach wyszłam z jego pokoju, żałując w duchu, że się na to zgodziłam! Bardzo, bardzo się denerwowałam i w końcu zadzwoniłam do niego, że nie mogę przyjść. Napisał mi: „Ok, ale nie uciekniesz od negocjacji”. Wyobrażacie sobie?! Następnego dnia ściągnął mnie do siebie do gabinetu i oświadczył bez żadnych ogródek z obleśnych uśmiechem na mordzie, że gdy on ustala termin spotkania to odwołanie go jest objawem wielkiej bezczelności, a on nie lubi bezczelnych kobiet. Powiedział mi, że teraz jest tylko jeden sposób, żebym zrehabilitowała się w jego oczach i ja na pewno wiem jaki. W przeciwnym razie niestety nie będę mogła kontynuować pracy, bo on nie chce bezczelnej załogi.
Tym sposobem stanęłam przed dylematem. Postawił mi ultimatum: albo seks, albo wylatuję z pracy. Nie wiem, co mam zrobić. Staram się analizować na chłodno. Nie mogę powiedzieć nikomu znajomemu o tym, bo jeszcze nie wiem, czy nie zgodzę się na to. Nie mam chłopaka, a na pracy mi zależy. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie puścić się z nim dla pracy - czułabym się jak dziwka. Nie mogłabym też potem na niego patrzeć. Na dodatek on ma nieskazitelną opinię, więc i tak nikt mi nie uwierzy, jak powiem co ten gnój wyprawia. Teraz na szczęście jest weekend, wyłączyłam telefon i nie loguję się na pocztę - wolę zablokować kontakt z nim. Na poniedziałek i wtorek wzięłam już sobie zwolnienie lekarskie, ale w środę muszę stawić czoła tej sytuacji. Tak bardzo żałuję, że w ogóle wyskoczyłam przed szereg. I naprawdę, naprawdę błagam Was o radę. Ewa”
Naszym zdaniem to, co spotkało Ewę, zasłużyło na nagłośnienie. W żadnym wypadku nie możesz zgodzić się na jego „ofertę”, bo będziesz tego żałowała do końca życia. Mówienie, że nie masz chłopaka, jest bez sensu, bo owszem nie zdradzisz faceta, ale zdradzisz siebie! Chyba nie chcesz wlec za sobą takiego bagażu doświadczeń? Ten człowiek nie zasługuje nawet na odrobinę uległości z Twojej strony, idź do pracy w poniedziałek i zakomunikuj mu tak samo wyraźnie, jak on powiedział Tobie: "Albo się odpieprzysz, albo dowie się o tym cała firma". Gwarantujemy Ci, że facet się przestraszy. I nie łam się kobieto!