Sytuację i standardy w polskich szpitalach najlepiej zobrazuje historia opisana przez „Dziennik Bałtycki". Pani Katarzyna zgłosiła się do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku w dniu porodu, w niedzielę, około godziny trzynastej. Lekarz odesłał ją do domu, powiedział, że jest za wcześnie i zalecił, by zgłosiła się, gdy tylko zaczną się bóle porodowe.
Regularne skurcze pojawiły się już w nocy, kobieta wezwała karetkę, która zawiozła ją do szpitala. Na miejscu, lekarz ginekolog odmówił przyjęcia pacjentki i kazał ratownikom poszukać innego szpitala. Gdy wybuchła awantura, została wezwana policja. Lekarz zażądał, aby spisano dane ratowników. O sytuacji powiadomiono też dyżurnego koordynatora ratownictwa medycznego na Pomorzu i pomorskiego lekarza wojewódzkiego.
„Żądał, by policja spisała dane ratowników. To kuriozalna sytuacja! Ten lekarz nie zna podstawowych zasad ratownictwa. Obowiązkiem ratowników jest zawieźć chorego, w tym przypadku rodzącą pacjentkę, do najbliższego szpitala, w którym jest oddział ratunkowy. A szpital nie ma prawa jej odesłać, nie udzielając pomocy" - tłumaczy dr Grzegorz Andrzejewski, dyżurny koordynator.
Lekarz, co prawda, zgłosił tzw. „blokadę" - informację o braku wolnych łóżek, jednak decyzja o przyjęciu bądź odmowie należała do lekarza nadzorującego oddział ratunkowy. W tym przypadku, była nim dr Małgorzata Maj, która zapowiedziała wyciągnięcie surowych konsekwencji wobec ginekologa.
Pani Kasia, mimo całej sytuacji i dodatkowego stresu, urodziła zdrowego syna.