Sylwia (imiona bohaterów zostały zmienione) myślała, że nigdy nie będzie jej to dotyczyć, więc kiedy poznała Bartka i zorientowała się, że wśród wielu jego zainteresowań są karty, zupełnie się tym nie przejęła. Zwłaszcza że przez dobrych kilka miesięcy Bartek nie dawał jej powodu do niepokoju – okazjonalnie spotykał się z kolegami na partyjkę pokera. Dopiero po jakimś czasie, przypadkiem od wspólnego znajomego, dowiedziała się, że grają na pieniądze. Zapaliła jej się lampka ostrzegawcza. „Zapytałam, czy to prawda, jak duże są to pieniądze, czy wygrywa, czy może ciągle przegrywa” – mówi Sylwia. Bartek tylko się roześmiał. Powiedział, że to są drobne kwoty i w ogóle nie ma o czym gadać.
Zobacz także: LIST: „Spotkałam na dyskotece 35-latkę. To nie jest miejsce dla pani w średnim wieku”
Po roku zamieszkali razem. Wtedy pojawił się problem. Po pierwsze – dopiero żyjąc pod wspólnym dachem, Sylwia zorientowała się, że ten cały poker wcale nie jest okazjonalny, a nawet jeśli taki wcześniej był, to stał się niepokojąco częsty. „Zaczęło mnie to wkurzać, bo Bartek coraz częściej odmawiał mi różnych rzeczy, tłumacząc się spotkaniem z kolegami”. Potem okazało się, że w grę wchodzą niemałe sumy. „Po jednym z takich spotkań Bartek przez cały następny dzień chodził jak struty. Gdy go przycisnęłam, przyznał się, że przegrał dwa tysiące. Nie ukrywam, że się wkurzyłam, myślałam, że da mu to do myślenia. Ale parę dni później stwierdził, że musi się odegrać”.
Choć Bartek za nic w świecie nie chciał przyznać, że ma problem, jego życie zaczęło kręcić się wokół kart. Wygrywał, więc grał dalej, zmotywowany dobrą passą i łatwym zarobkiem. Przegrywał, więc tym bardziej grał, żeby się odegrać. „Nie byliśmy zaręczeni, ale mieszkaliśmy razem, więc mieliśmy wspólne pieniądze. A Bartek coraz częściej przepraszał mnie, że znowu jest spłukany. I coraz częściej znikał na całe wieczory, które przeistaczały się w noce. Miałam tego dosyć, ale przede wszystkim bardzo się o niego martwiłam”.
Szacuje się, że ok. 4 proc. Polaków to nałogowi hazardziści. W tej grupie są nie tylko uzależnieni od gier karcianych czy tych odbywających się w kasynach, ale także nałogowcy gier liczbowych (np. Lotto), audiotele, konkursów wysyłanych przez SMS-y, uzależnieni od gier w kości, wyścigów konnych, a także od obstawiania wyników sportowych, gry na giełdzie albo od automatów. Szczególną uwagę eksperci zwracają na ten ostatni przypadek – ponieważ salony z automatami wyrastają jak grzyby po deszczu, coraz więcej osób wpada w sidła nałogu. Statystycznie – częściej mężczyźni niż kobiety.
Zobacz także: LIST: „Nie podoba mi się ciało mojej żony po ciąży. Z ideału, za który ją uważałem, nic już nie zostało”
Nielegalne automaty do gier to problem, z którym polskie służby nie zawsze dają sobie radę. Zgodnie z obowiązującym prawem każdy automat powinien mieć koncesję (za złamanie tego przepisu grozi grzywna w wysokości 100 tys. zł od automatu). Karalne jest również nielegalne urządzanie gier hazardowych. I choć co pewien czas media informują o udanej akcji funkcjonariuszy, którzy zdołali ukrócić pokątny proceder, to problem jest bardzo poważny, szczególnie że życie z hazardzistą odbija się na całej rodzinie.
Do swojego uzależnienia od hazardu przyznał się piłkarz reprezentacji Polski Kamil Grosicki. W rozmowie z programem Uwaga! TVN zwierzył się, że jako 19-latek wpadł w szpony nałogu. „To większa adrenalina, człowiek chciał mieć duże pieniądze, a tam się ich niestety nie wygra. Wręcz przeciwnie – bardzo dużo przegrałem” – nie krył Grosik. Na szczerość zdobył się też, rozmawiając z Przeglądem Sportowym. „Wszystko zaczęło się, gdy starsi koledzy zabrali mnie do kasyna. W Pogoni Szczecin dostawałem stypendium 300 zł. Podszedłem do stołu na 20 minut i wygrałem tyle, ile w klubie dostawałem na miesiąc. Pomyślałem: to niesamowite, jak łatwo można zarobić! I tak ruszyła machina”.
Kiedy Grosicki zmienił klub z Pogoni Szczecin na Legię Warszawa, jego kariera zawisła na włosku, bo dla młodego piłkarza liczyła się tylko gra. Niestety, nie w piłkę. Wpadł w ogromne długi, z których pomogli mu wyjść rodzice – żeby je spłacić, musieli sprzedać mieszkanie. W końcu Kamil zgłosił się na terapię w zamkniętym ośrodku na Mazurach. Do grania w piłkę wrócił po roku.
Żona piłkarza Dominika Grosicka w rozmowie z WP Gwiazdy wyznała, że zawsze trwała i będzie trwała przy mężu, jednocześnie podkreślając, że na szczęście uzależnienie Kamila od hazardu jest już dawno za nimi.
Z raportu CBOS-u opublikowanego w 2015 roku wynikało, że ciągu roku poprzedzającego badanie co trzeci Polak w wieku 15+ grał w jakieś gry na pieniądze (34,2 proc.). Sytuacja powoli się poprawia – najnowszy raport wykazał, że choć zagrożenie hazardem wśród młodzieży nadal istnieje, to odsetek uzależnionych na szczęście spada. Młodych kusi przede wszystkim wizja szybkiego zarobku, która okazuje się ułudą.
Kiedy w życiu rodziny pojawia się hazard, cierpią na tym wszyscy, a wyrzuty sumienia spadają przede wszystkim na partnera uzależnionej osoby. Swoją historię na forum opisuje jedna z internautek, która wyznaje, że jej mąż jest hazardzistą. „Mój mąż od kwietnia gra na automatach, to nie pierwsze jego spotkanie z hazardem. Pierwszy raz zaczął grać 11 lat temu, po osiągnięciu (wtedy) swojego dna przestał grać do tego roku. Domyślałam się, że koszmar powrócił, gdy nie wrócił na noc do domu i gdy mimo tego, że pracuje, zaczęło brakować nam pieniędzy, a poziom naszego życia zaczął gwałtownie spadać, pojawiły się zaległości w płatnościach itd. Ok. 3 tyg. temu po kolejnej awanturze oficjalnie przyznał się do problemu, zadeklarował chęć spotkania z terapeutą i zaprzestania grania, ale skończyło się na obietnicach. W czwartek wyrzuciłam go z domu, we wtorek mam spotkanie z radcą prawnym w sprawie rozdzielności majątkowej i alimentów”.
Internautka przyznaje, że jest jej z tym wszystkim bardzo źle – wciąż zastanawia się, czy coś mogła zrobić inaczej. „Może powinnam mądrzej go wspierać, motywować do podjęcia leczenia, czuję, że jako żona, która ślubowała być przy nim w zdrowiu i chorobie, zawiodłam. Tłumaczę sobie, że muszę ochronić dzieci przed konsekwencjami choroby męża, mam wsparcie w rodzinie, ale nadal jest mi źle. Gdy emocje po kłótni opadły, pojawiły się myśli, że nie sprawdziłam się. Wiem, że jestem współuzależniona, że muszę podjąć terapię, żeby pomóc sobie i zacząć żyć dla dzieci, ale jest mi żal człowieka, który gdy nie grał, był cudownym, opiekuńczym tatą i mężem”.
Uświadomienie sobie problemu to pierwszy i konieczny krok do wyjścia na prostą. Wielu uzależnionych nie chce bowiem przyznać, że tracą nad sobą kontrolę. Zdają się nie dostrzegać, że kieruje nimi przymus grania. Tymczasem zgodnie z definicją patologiczne (chorobowe) granie Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10 określa jako „nienormalne zachowanie lub utratę kontroli nad popędami”. Uzależniony przechodzi przez cztery fazy hazardu (faza zwycięstw, faza strat, faza desperacji oraz faza utraty nadziei). Im wcześniej podejmie się terapię, tym łatwiej wyjść z nałogu. Pierwszym krokiem powinna być wizyta u psychologa, który w cięższych przypadkach kieruje pacjenta na zamkniętą terapię.
Zobacz także: Historia Pawła: „Szukam kobiety, która nie chce i nigdy nie będzie chciała mieć dzieci”