Trudno ustalić, ile w tym przypadku wynosi norma czy średnia. Koszt organizacji wesela zależny jest od tak wielu czynników, że podanie konkretnych kwot jest wręcz nierealne. Mówi się, że to minimum 15 tysięcy złotych przy kilkudziesięciu gościach. Im więcej osób zapraszamy i bardziej wystawnie chcemy ich przyjąć - tym oczywiście drożej. Górna granica nie istnieje. A skąd wziąć na to pieniądze w kraju, gdzie większość społeczeństwa zarabia 1,5-2,5 tys. zł na rękę?
Sprawdzamy to, rozmawiając z najbardziej zainteresowanymi i doświadczonymi, czyli świeżo upieczonymi żonami. Całkiem niedawno stały na ślubnym kobiercu jako panny młode i doskonale wiedzą, o jakich kwotach rozmawiamy. Kto sfinansował ich najważniejszą imprezę w życiu? Czy podołały temu razem z mężami? A może konieczne była pomoc rodziców? Niewykluczony jest także kredyt w banku…
One mówią wprost, co, gdzie, jak i za ile. Przekonaj się, jak ogromny wpływ na rodzinny budżet ma wesele.
Zobacz również: Tanie wesele. Tak czy nie?
fot. Thinkstock
- Zorganizowaliśmy raczej skromną uroczystość. Wesele odbyło się w sali bankietowej na obrzeżach miasta, gościliśmy ok. 90 osób, za jedzenie odpowiadała firma cateringowa. Do tego oczywiście fotograf-kamerzysta oraz zespół. To nie był wystawny bal, ale całkiem udana impreza na średnim poziomie. Całość zamknęła się w kwocie 18 tysięcy złotych. Sami byśmy nie podołali, więc była to uroczystość składkowa. Trochę my, trochę rodzice, jedni i drudzy, trochę chrzestna, babcia. Każdy dał mniej więcej 2-3 tysiące i dzięki temu weszliśmy na nową drogę życia bez długów. Wkład każdego potraktowaliśmy jako prezent ślubny i nie oczekiwaliśmy niczego więcej. Całość zamknęliśmy na plusie, bo z kopert trochę się uzbierało. Za te pieniądze wyjechaliśmy na egzotyczny miesiąc miodowy i wyremontowaliśmy kuchnię - zdradza nam Monika.
fot. Thinkstock
- Zawsze marzyłam o weselu jak z bajki, co musiało kosztować. Porwałam się trochę z motyką na słońce, bo uważałam, że jakoś to będzie. Poświęci się trochę oszczędności, ktoś dołoży, a koperty załatwią resztę. Nie zrobiłam wszystkiego, jak chciałam, a i tak wyszło ponad 40 tysięcy złotych za ugoszczenie 200 osób.. Do tego transport, noclegi, wyżywienie na drugi dzień, więc wcale nie aż tak drogo. Wydałam 5 tysięcy z własnej kieszeni, mąż dysponował 2-3 tys. Jego rodzice dołożyli też 5 tys., moich nawet o to nie prosiłam. W sumie zebraliśmy połowę, a reszta to pożyczka konsumpcyjna w banku, którą będziemy spłacać jeszcze przez kilka lat. Ktoś powie, że to szaleństwo i nie warto. Jestem innego zdania, bo jakoś sobie radzimy z tym długiem, a wspomnienia nasze i 200 innych osób pozostaną na zawsze - twierdzi Agata.
Zobacz również: LIST: „Na wesele wydałam grosze! Mrożone jedzenie, rozcieńczany alkohol, sztuczne kwiaty...”
fot. Thinkstock
- Trudno mi o tym rozmawiać, bo uważam swoje wesele za jeden wielki niewypał. Dosłownie pod każdym względem. Nie wyglądało tak, jak sobie wymarzyłam, goście raczej nie dopisali, a my zostaliśmy praktycznie z niczym. Nasz związek zawsze był trudny, jeśli chodzi o finanse. Brakowało na wszystko. Mimo wszystko chcieliśmy się godnie pobrać. Nie miałam innego wyjścia i musiałam improwizować. Żeby coś z tego wyszło, bo na rodzinę nie za bardzo mogliśmy liczyć, musiałam upłynnić większość mojego majątku. To za duże słowo, ale sprzedałam m.in. komputer, skuter, kawałek ziemi który dostałam w spadku. Wyszło ok. 15 tysięcy. Byłam pewna, że to tylko przejściowe. My zrobimy wesele, a goście jakoś się odwdzięczą. W kopertach dostaliśmy tak mało, że nawet nie chcę o tym mówić. Ogólnie imprezę uważam za mało udaną i teraz żałuję, że tak dużo poświęciłam - wyznaje Patrycja.
fot. Thinkstock
- Ja miałam ten luksus, że nie musiałam się zupełnie o nic martwić. Tak samo moi rodzice i dziś już mąż. Cały ciężar finansowy ślubu i wesela wzięli na siebie jego rodzice. Nie było żadnej dyskusji. My tylko mówiliśmy, co, jak i gdzie, a oni płacili rachunki. Staraliśmy się ich za bardzo nie wykorzystywać, więc wyglądało to o wiele skromniej, niż planowaliśmy. Teść dopiero po roku wygadał się, że zainwestowali między 25 a 30 tys. zł. Mnóstwo pieniędzy i do końca życia będę im wdzięczna, ale dla nich to prawie nic. Są już na emeryturze, ale mają sporo nieruchomości. Z wynajmu wyciągają tyle w jeden miesiąc. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wziąć ślub i potem go przez lata spłacać. Dziękuję losowi, że to nie było konieczne. Wiem, że to sytuacja niecodzienna, bo nasi znajomi musieli strasznie kombinować, żeby ich impreza w ogóle wypaliła - mówi Ilona.
fot. Thinkstock
- W naszym przypadku chodziło o ok. 20 tysięcy złotych, których nie mieliśmy. A do tego praktycznie byliśmy bez zdolności kredytowej, bo mąż był na umowie na czas określony, a ja dopiero zaczynałam pracę. Uratowała nas moja mama, która zorganizowała wśród najbliższych część kwoty, a resztę pożyczyła na swoje nazwisko. Teraz wygląda to tak, że do spłaty zostało już mniej, niż połowa. Raz ratę płacę ja, raz mąż, raz mama, czasami tata się dorzuci. Jego rodzina nie ma z tym nic wspólnego, bo przyjęło się, że za wszystko odpowiada strona panny młodej. Nie mam żalu. Modlę się tylko, żeby dalej było z czego spłacać. Tylko czasami sobie myślę, że niepotrzebnie to wszystko. Ale wtedy wyciągam album ze zdjęciami albo puszczam sobie film z wesela i już nie żałuję. To naprawdę był najpiękniejszy dzień w moim życiu - twierdzi Ula.
Zobacz również: DROGIE WESELE OZNACZA SZYBKI ROZWÓD?