Z roku na rok coraz mniej Polaków decyduje się na zawarcie związku małżeńskiego. Czy to efekt zmiany stylu życia i kryzys miłości, czy może jednak chodzi o coś innego? Nie bez znaczenia jest fakt, że przez ostatnie lata gwałtownie rosła wartość przeciętnego wesela. Coraz częściej 15-20 tysięcy złotych na zorganizowanie najważniejszej imprezy w życiu zwyczajnie nie wystarczało. Rekordziści są w stanie wydać wielokrotnie więcej, opierając się na finansowej pomocy rodziny lub kredytach. Wejście na nową drogę życia z długami stało się wręcz normą.
Doszło do sytuacji, kiedy pary wolą się powstrzymać ze ślubowaniem miłości, dopóki nie będzie ich stać na równie spektakularną ceremonię. Snobizm jest w końcu sprawą ludzką. Wielu wybiera życie na kocią łapę, zamiast towarzyskiej kompromitacji. Za takową uznają skromne przyjęcie tylko dla najbliższych. Mało komu przechodzi przez myśli, a tym bardziej przez usta, że może warto na tym wszystkim nieco zaoszczędzić. A jednak, niektóre pary nie mają z tym żadnych problemów.
Aneta, jak na urodzoną organizatorkę przystało, wzięła to na siebie. Doskonale wiedziała, jakimi funduszami dysponuje i, że jej ślub nie będzie kolejnym wielkim balem za dziesiątki tysięcy złotych. To miało być „wesele w czasach kryzysu”, choć nie na wszystkim łatwo było zaoszczędzić. Ile kosztowała jej ceremonia i czy sprostała wymaganiom gości? Oto jej historia krok po kroku.
Ostateczny rachunek wyniósł...
Niecałe 9 tysięcy za zorganizowanie ślubu i wesela. Nie liczę jakichś dodatkowych spraw, ale to się działo na przestrzeni kilku miesięcy, więc nawet nie odczuliśmy. Wiele osób chciało pomóc, więc nie mogliśmy się sprzeciwiać. Prezenty pokryły wszystkie koszty z nawiązką, ale oczywiście nie chodziło o to, żeby zarobić!
Nie czułaś się gorsza od panien młodych pławiących się tego dnia w luksusach?
Wręcz przeciwnie. Nie odnalazłabym się w sali balowej, bo to nie na mój temperament. Jestem szczerze zadowolona z naszego wielkiego dnia. Mąż to potwierdza, a goście raczej też nie udają. Naprawdę nie trzeba się zadłużać, żeby mieć wspaniałe wspomnienia. Prostota sprawdza się także w tym przypadku.
Polecasz wszystkim taką oszczędność?
Oczywiście, że nie. Jeśli ktoś ma się czuć z tego powodu gorszy i rozpaczać, to nie ma się co męczyć. Dla mnie skromne wesele okazało się spełnieniem marzeń.
W czym konkretnie miała pomóc?
Tego dnia ona zamyka swój lokal, razem z siostrą gotują, a kelnerki też sama zorganizuje. To były jej córki i ich koleżanki. W kolejnych tygodniach ustaliliśmy menu, swojskie, ale przepyszne i stanęło na tym, że one zajmują się zaopatrzeniem. Miały dojście do producentów i hurtowni, więc taniej się nie dało. Zimą 2013 roku wszystko było ustalone. Wpadliśmy do nich na spróbowanie wybranych dań i narzeczony dosłownie oszalał na ich punkcie. Pyszności jak u mamy, bez tej sztucznej nowoczesności. Innym to też musi się spodobać.
Co z kościołem?
Trochę zaryzykowałam, bo podjęłam temat dopiero w grudniu. Nie mogłam specjalnie wydziwiać, bo terminy o udzkich porach, czyli o godzinie 14 i 16 były już zajęte. W końcu to pełnia sezonu. Wybrałam 12.00. Trochę wcześnie, ale w sumie wyszło dobrze. Każdy miał czas, żeby spokojnie dojechać stamtąd do karczmy. Obiad zaplanowaliśmy na 14:30, wcześniej kawa pod parasolami. Bardzo dobrze to wyszło.
To teraz czas na konkrety. Na początku sierpnia odbył się ślub i wesele. Ile co kosztowało?
Tak jak wspominałam, wynajem obiektu 1000 zł. Panie kucharki i kelnerki wzięły wzięły około 2 tys. Towar 3 tys. Noclegi dla gości nie były praktycznie potrzebne, bo nawet przyjezdni sami to sobie zorganizowali. Zresztą, mało kto wyszedł przed porankiem. Proponowaliśmy, ale w sumie moja mama przenocowała kilka osób z rodziny i po sprawie. W tej sprawie nie chodziło o oszczędność, liczyliśmy się z kosztami, ale tak wyszło.
Co z suknią ślubną i garniturem dla narzeczonego?
Szybko odpuściliśmy sobie chodzenie po eleganckich salonach. Ceny z kosmosu, zupełnie oderwane od rzeczywistości. Suknię wypożyczyłam za drobne pieniądze, a chłopak kupił garnitur... Powiedzmy to wprost – na zwykłym targowisku. Wizualnie niczym się nie różnił od takiego za 2 tysiące. W sumie za stroje dla nas wyszło ok. 800 zł, bo musiałam kupić nowe buty. Welon miałam po mamie. Na pewno nie wyglądaliśmy biednie. Na zdjęciach te kreacje wyglądają na grube tysiące, a nie setki złotych. Nie zależało mi na tym, żeby zachować suknię dla potomności. Tak się już raczej nie robi.
Dodatkowe wydatki?
Wujek, który zajmuje się tym zawodowo, zaproponował filmowanie i fotografowanie. Nie wziął ani grosza, bo zrobił to w prezencie. Zapłaciliśmy tylko za wywołanie kilku albumów i płyt DVD. Autobus dla gości wynajęliśmy od prywatnego kierowcy, który przyjmuje takie zlecenia. To kolejne niewielkie pieniądze. Dekorowaniem kościoła i sali zajęły się nasze mamy, tata wyprodukował piękne zawieszki na butelki. Zastawa była w cenie za wynajem sali. DJ-em był brat mojej przyjaciółki. Naprawdę, niewiele trzeba, żeby się dobrze bawić.
Goście to potwierdzają?
Nie chcieli, żeby to wesele się kończyło! Do dzisiaj, jak się spotykamy, to wspominają. Raczej nie robią tego z łaski, naprawdę im się podobało. Nam na pewno też. Usłyszałam wprost, że ta impreza im zaimponowała. Bez zbędnego lansu i udawania szlachty, jak to się teraz powszechnie dzieje. Było zabawnie, smacznie i bardzo spontanicznie. Ludzie lubią takie klimaty.
Papilot.pl: Kiedy się zaręczyliście?
Aneta: Ukochany padł przede mną na kolana w Walentynki 2013 roku. Może się wydawać, że to mało oryginalny termin, ale to też data moich urodzin, więc było bardzo symbolicznie. Skończyłam 27 lat, więc dla niektórych to ostatni moment.
Wielkie oszczędzanie zaczęło się od wyboru tańszego pierścionka?
Nie mam na ten temat żadnej wiedzy i tak naprawdę zupełnie mnie to nie interesuje. Jak dla mnie, to ten pierścionek wygląda na milion dolarów, ale może kosztował 300 zł? Nie pytałam, nie sprawdzałam nerwowo u jubilera. To dla mnie ważny symbol, ale emocjonalnie, a nie materialnie. Nigdy nie byliśmy pozerami, dla których liczą się metki.
Powiedz przynajmniej, że zabrał Cię z tej okazji do Paryża... Albo przynajmniej na molo w Sopocie.
To może być dla niektórych szok, ale nie miałam obok siebie Wieży Eiffla, ani Grand Hotelu. Z każdej strony otaczały mnie ośnieżone drzewa, bo oświadczył się w środku lasu. Byliśmy na kilka dni u mojej rodziny w Bieszczadach i to miał być najzwyklejszy spacer. Okazał się tym najważniejszym w życiu. Cudowne przeżycie!
Kiedy zaczęliście myśleć o ślubie? Nie chodzi o odległą perspektywę, że skoro się zaręczyliście, to kiedyś będzie trzeba to zrobić, ale o konkrety.
Nie tak szybko. Pojawił się pomysł, że najlepiej byłoby w przyszłym roku, ale to poważne wyzwanie. Musieliśmy wiedzieć na czym stoimy, bo trudno cokolwiek planować, kiedy nie wiadomo, na co możemy sobie pozwolić. W kwietniu było już niemal postanowione, że to będzie uroczystość tylko dla najbliższych z przyjęciem zamiast typowego wesela. Potem trafiłam na amerykański blog o oszczędzaniu przy okazji ślubu i zrozumiałam, że nie trzeba się aż tak ograniczać.
Na czym ostatecznie stanęło?
Nadal bez konkretów, ale przeliczyliśmy, ile możemy na to wszystko wydać. Żeby nie musieć się zapożyczać, wyszło jakieś 10 tysięcy złotych, maksymalnie 12. Chodziło o to, aby nie zaciągać długów i mieć jeszcze coś na przeżycie. Zdaję sobie sprawę, że większość podchodzi do tego inaczej. Pary idą na żywioł, a potem robią dobre miny do złej gry. Ja nie chciałam rozczarowań. Narzeczony uznał, że daje mi wolną rękę. Nie chodziło o jego lenistwo, po prostu zdawał sobie sprawę, że mam zmysł organizatorski i dam radę.
Miałaś około 10 tys. zł na zorganizowanie czego? Przyjęcia dla najbliższych, jak wcześniej planowaliście, czy już pełnowymiarowego wesela dla setki gości?
Zdecydowaliśmy się na tradycyjną imprezę do białego rana. Listy gości jeszcze nie było, ale szacowaliśmy ich liczbę na maksymalnie 80 osób.
Ilu było ich ostatecznie na weselu?
Blisko tego limitu – około 70. Cała rodzina i bliscy przyjaciele. Nie miałam poczucia, żeby kogoś brakowało. Ani wyrzutów sumienia, że nie zaprosiłam kogoś, kogo nie widzieliśmy od wielu lat. To byli ludzie, na których najbardziej nam zależało i jeśli już kogoś zaprosiliśmy, to każdy przyszedł. Polecam takie podejście, bo jeśli gościsz ponad 100 osób, albo 200, jak czasami słyszę, to przecież jest masa nad którą trudno zapanować. Nie ma nawet czasu, żeby każdemu poświęcić chwilę. Przecież nie o to chodzi w tym dniu!
Lista spraw do załatwienia musiała być długa. Opowiedz nam krok po kroku, jak planowaliście kolejne wydatki.
Suknię i tym podobne rzeczy zostawiłam sobie na koniec. Najpierw musiałam mieć pewność, w jakim terminie uda mi się zgrać ślub w kościele i wynajem lokalu. Nie zaczęłam od wizyty w parafii, tylko od szukania lokalizacji. Hotele i ekskluzywne restauracje odpadały. Nie tylko ze względu na koszty, ale to nie jest zwyczajnie nasz klimat. Znalazłam w Internecie drewnianą karczmę pod miastem i pomyślałam, że skoro mam jakieś związki z Bieszczadami i lubię taką swojską atmosferę, to czemu nie. Wakacyjny termin był wolny, wszystko wyglądało super, ale właściciele nie planowali takich imprez w tym roku. Dostałam propozycję – wynajmujecie sam obiekt z dostępem do kuchni i wszystkich niezbędnych rzeczy, ale bez obsługi. Cena szokująco niska, bo wyszło ok. 1 tys. zł za ponad dobę. Zaryzykowaliśmy.
Sam lokal nie wystarczy. Kto gotował i serwował dania?
Długo się nad tym nie zastanawialiśmy. Wracając stamtąd poszliśmy na obiad do typowej domowej jadłodajni. Jakoś tak się zgadaliśmy i cudowna pani zaoferowała pomoc.