Skandalizująca książka Blanki Lipińskiej podbiła rynek i serca fanek. Jej ekranizacja, pomimo niegasnących kontrowersji, także radzi sobie wyjątkowo dobrze. To fenomen, który trudno wytłumaczyć, bo historia Massimo i Laury nie przypomina klasycznej historii miłosnej. Główna bohaterka nie zakochuje się od pierwszego wejrzenia, a jej wybranka trudno nazwać czarującym dżentelmenem.
Zobacz również: „365 dni” podbija kina. W premierowy weekend film obejrzała rekordowa widownia
Przewrotna fabuła okazała się kluczem do sukcesu, choć mało kto wierzy, że mogłaby się powtórzyć w prawdziwym życiu. To „bajka dla dorosłych” - czytamy w recenzjach. Ale czy to oznacza, że nie może mieć nic wspólnego z rzeczywistością? Paulina przekonuje, że przeżyła coś bardzo podobnego.
W jej przypadku nie ma mowy o porwaniu, mafii i przemocy, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Tajemniczy nieznajomy złożył jej propozycję nie do odrzucenia.
Czytałaś? A może widziałaś już film?
Niedawno przejrzałam książkę, ale zrobiłam to już długo po tym, co sama przeżyłam. Zachęciła mnie do tego przyjaciółka, która zauważyła pewne podobieństwo z moją historią. Być może szczegóły się nie zgadzają, ale w gruncie rzeczy chodziło o to samo. Miałam pokochać faceta, który na początku wzbudzał we mnie wyłącznie negatywne odczucia. Wiedziałam, że to nie jest człowiek dla mnie.
Co było z nim nie tak?
Wygląd zupełnie nie szedł w parze z jego osobowością. Wydawał się strasznie namolny, a wręcz zdesperowany. W jego oczach widziałam obłęd. Narzucał się, osaczał, atakował ze wszystkich stron. Im bardziej mu zależało, tym mniej miałam ochotę na tę znajomość. A kiedy złożył mi propozycję, która do złudzenia przypomina tę z historii wymyślonej przez Blankę Lipińską, wtedy popukałam się po głowie. Bałam się.
Zrobiło się groźnie?
Na pewno nie tak, jak w książce. Nie wpadłam w ręce żadnej zagranicznej mafii, ani nawet polskiej. Nikt mnie nie przetrzymywał. Miałam pełną swobodę, choć i tak czułam się w pewnym sensie zniewolona. Wpadaliśmy na siebie niby przypadkiem, a tak naprawdę to on ciągle szukał okazji. Chciał mnie za wszelką cenę zdobyć, a ja na początku nie doceniałam tych starań. Pomyślałam sobie raczej, że to czubek.
Zobacz również: Jego twarz znają wszyscy. Kim jest Kamil Niziński, mężczyzna z okładki „365 dni”?
Brzmi to wszystko bardzo tajemniczo, więc zacznijmy od początku. Gdzie go poznałaś?
To była impreza u znajomych, choć jak dziś pytam, to nikt nie wie, skąd on się tam wziął. Na pewno nie był kumplem nikogo z mojej paczki. Raczej przyszedł z kimś, choć w sumie wypadło mi to z głowy i nie zdążyłam do dzisiaj zapytać. Faktem jest, że od razu wpadłam mu w oko i zaczęły się podchody. Nie dawałam mu żadnej nadziei. Kiedy się rozeszliśmy, myślałam że nigdy więcej go nie spotkam.
A jednak się pojawił.
Kilka razy niby przypadkiem, ale im więcej ich było, tym bardziej mnie przerażał. Kiedy w jakiś dziwny sposób zdobył mój numer i dowiedział się gdzie pracuję - pomyślałam sobie, że to typowy stalker. Powiedziałam mu o tym i wtedy na chwilę odpuścił. Jednak szybko wrócił. Denerwował mnie i nie byłam w stanie dostrzec w nim niczego dobrego. Podejrzany typek, który nawet mi się nie podoba.
Kiedy to się zmieniło?
Dużo wody musiało jeszcze upłynąć. Wreszcie dopadł mnie w knajpie i podstępem się dosiadł. To właśnie wtedy złożył mi propozycję, która zabrzmiała dziwnie. Ostatecznie zgodziłam się dla świętego spokoju, choć nie było to najrozsądniejsze z mojej strony.
Zdradź nam, czego chciał.
Stwierdził, że jesteśmy sobie pisani. On to doskonale wie, a ja dopiero muszę to zrozumieć. Jeśli tylko dam mu szansę i zgodzę się kilka razy spotkać, wtedy na pewno zmienię zdanie. Co prawda wizja randkowania z kimś takim wydawała mi się absurdalnym pomysłem, ale tak mnie urobił, że wreszcie się zgodziłam. Z nadzieją, że sobie odpuści. Był przekonany, że wystarczy kilka miesięcy, maksymalnie rok, żebym zobaczyła w nim kandydata na męża. Pomyślałam sobie wtedy, że może nie jest złym człowiekiem, ale na pewno pogubionym. Umowy mimo wszystko dotrzymałam.
W książce bohater miał dokładnie 365 dni na rozkochanie w sobie obiektu westchnień. A on?
Tak jak wspomniałam, mówił coś o roku, ale ja planowałam go spławić dużo wcześniej. Był zaprzeczeniem wszystkiego, czego szukałam w mężczyźnie, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Spotkaliśmy się kilka razy i zawsze w miejscach publicznych. Pomyślałam sobie - a niech się wygada. Może jak mnie lepiej pozna, to też mu przejdzie. Nic takiego się nie wydarzyło. To ja po 2-3 miesiącach wpadłam jak śliwka w kompot. Broniłam się, ale on naprawdę miał w sobie to coś.
Nadal jesteście razem?
Za chwilę minie rok, więc teoretycznie dopiero teraz powinnam podjąć decyzję. On jednak miał w sobie więcej uroku, niż podejrzewałam. Strasznie się narzucał i wreszcie osiągnął swój cel. Jednak takie podejście sprawdza się nie tylko w książkach. Na szczęście on nie jest kolesiem z półświatka i nigdy nie użył siły. Determinacji jednak mu nie zabrakło, a to kręci chyba każdą z nas.
Zobacz również: Zobacz, jak mieszka Blanka Lipińska. To naprawdę LUKSUSOWY apartament