Ludzie są zaprogramowani do poligamii - tak przynajmniej wynika z obserwacji prof. Bogusława Pawłowskiego, antropologa Uniwersytetu Wrocławskiego. Według niego, kreujemy się na monogamistki i monogamistów, ponieważ tak wypada, a społeczeństwo nie akceptuje odstępstw od norm, które samo łamie.
„Można by zaryzykować tezę, że pewne religie (np. chrześcijaństwo), a potem wyrosłe na nich laickie legislacje, które silnie promowały monogamię i ganiły odstępstwa od niej, odniosły sukces, bo zaproponowały demokratyczny dostęp do seksu. A więc spokój społeczny, bo, zmniejszając zasadniczo liczbę mężczyzn niemających partnerki, monogamia zmniejsza liczbę konfliktów pomiędzy nimi” („Gazeta”).
Natura zwycięża w walce z moralnymi przykazami i dlatego o zdradach wolimy nie mówić. Dopiero anonimowo potrafimy być w pełni szczerzy. W tym przypadku, mężczyznom łatwiej rozpowiadać o skokach w bok, kobiety nie lubią się tym chwalić. Panowie traktują większą liczbę partnerek jako powód do dumy, a kobiety, w związku z kulturowymi uwarunkowaniami, wstydzą się tego i boją się łatki "łatwej".
Początkiem teorii prof. Pawłowskiego były wielkie badania przeprowadzone wśród 40 tysięcy heteroseksualnych Francuzów i Brytyjczyków. Kobiety i mężczyzn zapytano o liczbę partnerów, z jaką uprawiali seks. Panowie mieli średnio 10 partnerek, a panie 3 partnerów. Naukowców zdziwiły te dysproporcje, które wyrównały się dopiero, gdy badania przeprowadzono jeszcze raz, gwarantując respondentom anonimowość.
Joanna Martel