Nie milkną echa sprawy profesora Chazana. Przypomnijmy - znany warszawski ginekolog, a równocześnie dyrektor stołecznego szpitala, odmówił wykonania aborcji przewidzianej przez ustawę. Pomimo tego, że jego pacjentka miała pełne prawo przerwać uszkodzoną ciążę, lekarz jej to uniemożliwił. Sam nie wykonał zabiegu, a także nie skierował jej do innego specjalisty lub placówki, gdzie byłoby to możliwe. Kobieta urodziła niezdolne do samodzielnego życia dziecko, które kilka dni po porodzie zmarło. W efekcie dyrektor stracił swoje stanowisko, a pokrzywdzona domaga się miliona złotych odszkodowania.
Jeśli ktoś myślał, że to koniec dyskusji, bardzo się pomylił. Organizacje broniące życia poczętego przeszły do kontrataku i wychodzą z coraz bardziej śmiałymi propozycjami. W odpowiedzi na pomysł, by stworzyć listę szpitali, które nie realizują świadczeń zagwarantowanych przez NFZ (w tym legalnego usunięcia ciąży), wystąpili z inicjatywą tzw. klauzuli sumienia pacjenta. Zakłada ona, by powstała podobna lista, ale tym razem placówek medycznych „mordujących nienarodzone dzieci”. Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że prawnie nie jest to możliwe.
Wojna światopoglądowa trwa jednak w najlepsze. Już niedługo pod obrady Sejmu trafi jeszcze bardziej kontrowersyjny projekt.
Fundacja PRO – Prawo do Życia do niedawna zbierała podpisy pod projektem ustawy dotyczącej „propagowania zachowań seksualnych”. Okazuje się, że zwolenników inicjatywy jest sporo, bo poparło ją ponad 250 tysięcy Polaków. O co chodzi? Krótko mówiąc, pomysłodawcy chcą zamknąć dyskusję na temat edukacji seksualnej w naszym kraju. A przynajmniej tej dla najmłodszych.
„Kto publicznie propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletnich poniżej lat 15 zachowań seksualnych lub dostarcza im środków ułatwiających podejmowanie takich zachowań, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” - taki zapis chcą przeforsować obrońcy życia.
Warto dokładnie wczytać się w ten paragraf. Jest znacznie bardziej restrykcyjny, niż może się wydawać. Gdyby podobne prawo weszło w życie, zakazana byłaby edukacja seksualna dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjów, a nawet „wychowanie do życia w rodzinie” i jakiekolwiek inne nawiązywanie do tematu seksualności. Ograniczony zostałby także dostęp do środków antykoncepcyjnych.
Propozycja fundacji pro-life jest na tyle niejasna, że mogłaby zupełnie sparaliżować pracę np. nauczycieli. Terminy takie jak „propagowanie”, „pochwalanie” czy „środki ułatwiające podejmowanie takich zachowań” mogą znaczyć praktycznie wszystko. Za chwilę może się okazać, że propagowaniem zachowań seksualnych jest zwykła lekcja biologii. Nie wspominając o rozmowie wychowawczej pomiędzy rodzicem i dzieckiem.
- Czym innym jest edukacja seksualna, a czym innym rozbudzanie seksualne. Jeśli ktoś nakłania do uprawiania seksu małe dziecko niezdolne do rozeznania swoich czynów, naraża się na zarzut bezprawnego promowania pedofilii. Prawo mówi o karalności uprawianiu seksu z nieletnim, w czym mieści się również nakłanianie do seksu. Edukacja musi być dostosowana do wieku. Nie można zastąpić edukacji dziecka inicjacją seksualną. Instrumentalnie traktowanie płciowości małego dziecka godzi w jego godność i może prowadzić do wykorzystywania seksualnego – próbuje tłumaczyć konserwatywny poseł Jacek Żalek w wypowiedzi dla NaTemat.pl.
Efektem wprowadzenia takiego zapisu do ustawy byłoby np. więzienie dla rodzica, który wręczy swojemu dziecku prezerwatywę.
- Specjaliści od seksedukacji zachęcają przedszkolaki (i starsze dzieci) do masturbacji. Seksedukatorzy mówią, że małżeństwo i rodzina to tylko jedna z wielu możliwości. Istnieje wiele rodzajów związków i orientacji seksualnych, do których wypróbowania zachęcają – można przeczytać na stronie internetowej fundacji, która przygotowała ten kontrowersyjny projekt.
Nie trudno odnieść wrażenie, że inicjatywa ta ma za zadanie zamknięcie dyskusji i pozostawienie małoletnich w całkowitej nieświadomości. Efekty mogą być opłakane, bo inicjacja seksualna staje się faktem w coraz młodszym wieku. Ogólne sformułowania zawarte w projekcie w praktyce zakazują poruszania tego tematu w rozmowie z osobą poniżej 15. roku życia.
O przewrażliwieniu fundacji dobitnie świadczą argumenty typu „nauka masturbacji przedszkolaków”. To legenda, na którą wyjątkowo często się powołują. Problem w tym, że do tej pory nie potrafili wskazać ani jednej polskiej placówki, w której odbywałyby się tego typu zajęcia.