Na Słowacji życie stracił 11-letni Tomaszek, zarażony niezwykle rzadką i śmiertelną amebą Naegleria fowleri, znaną jako ameba zjadająca mózg. Śmierć chłopca przypomniała o istnieniu tego niemal niewidzialnego zagrożenia.
Zobacz także: Nietypowy rak atakuje 30- i 40-latków
— W przypadku takich pacjentów, jak ten chłopiec, pojawiają się ogromne trudności diagnostyczne. Jeśli diagnoza zostanie w końcu postawiona, to najczęściej jest już za późno. Nierzadko zakażenie rozpoznaje się dopiero pośmiertnie — mówi dr hab. Marcin Padzik z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w rozmowie z Medonetem.
Ameby, o których nie uczą w szkołach
Naegleria fowleri to tylko jedna z licznych ameb zaliczanych do grupy wolnożyjących pierwotniaków, które w sprzyjających warunkach mogą stać się śmiertelnie niebezpieczne dla człowieka. Jak wyjaśnia dr Padzik, w przyrodzie istnieją tysiące gatunków ameb, ale tylko kilka z nich, w tym Naegleria, Acanthamoeba, Balamuthia i Sappinia, wykazuje potencjalną zdolność do wywoływania chorób u ludzi.
Naegleria fowleri, odpowiedzialna za śmierć Tomaszka, jest szczególnie groźna. Ten mikroskopijny organizm, bytujący w ciepłych wodach, może wniknąć do ludzkiego organizmu przez nos, a następnie przedostać się do mózgu, wywołując pierwotne zapalenie mózgu i opon mózgowych (PAM). Choroba rozwija się błyskawicznie i w większości przypadków kończy się zgonem.
— Paradoksalnie, Naegleria fowleri nie jest pasożytem w klasycznym rozumieniu tego słowa. Nie jest "zaprogramowana" na zabijanie swojego gospodarza. Jednak, gdy znajdzie się w ludzkim organizmie, wywołuje reakcję, która jest dla nas śmiertelna — tłumaczy ekspert w rozmowie z Medonetem.
Rzadziej niż piorun, częściej niż wygrana w totolotka
Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat na świecie odnotowano niespełna 500 przypadków zakażeń Naeglerią fowleri. To liczba porównywalna do statystyk dotyczących osób porażonych piorunem. — W tym samym czasie więcej ludzi wygrało w totolotka — podkreśla dr Padzik, uspokajając, że ryzyko zakażenia jest minimalne.
Mimo to, rzadkość występowania tej choroby jest jedną z głównych przyczyn trudności diagnostycznych. Lekarze często nie są przygotowani na rozpoznanie zakażenia, a brak odpowiednich narzędzi diagnostycznych sprawia, że przypadki takie jak ten w Štúrovie diagnozowane są zazwyczaj dopiero po śmierci pacjenta.
— W większości przypadków przyczynę zgonu klasyfikuje się jako zakażenie układu nerwowego o nieznanej etiologii. Możliwe, że przypadków Naegleriozy było w rzeczywistości więcej, ale nie zostały one poprawnie zidentyfikowane — dodaje ekspert.
Leczenie: wyścig z czasem i brak pewności
Nawet w przypadku wczesnego rozpoznania, skuteczne leczenie Naegleriozy pozostaje wyzwaniem. — Brakuje ustalonych schematów terapeutycznych, ponieważ przypadki są zbyt rzadkie, aby prowadzić szeroko zakrojone badania kliniczne — wyjaśnia dr Padzik.
Lekarze eksperymentują z różnymi terapiami, w tym z użyciem miltefozyny, stosowanej w leczeniu leiszmaniozy, oraz amfoterycyny B, leku przeciwgrzybiczego. Stosowane są również okłady chłodzące, mające zmniejszyć obrzęk mózgu. Jednak sukcesy są sporadyczne, a większość pacjentów umiera w ciągu kilku dni od wystąpienia objawów.
— Nawet gdyby Tomaszek został zdiagnozowany wcześniej, szanse na jego uratowanie byłyby minimalne. Choroba postępuje bardzo szybko i najczęściej kończy się śmiercią w ciągu kilku do kilkunastu dni — przyznaje ekspert.
Sezonowa choroba młodych i zdrowych
Zakażenia Naeglerią fowleri występują głównie latem, gdy temperatura wody w zbiornikach znacznie wzrasta. Ryzyko dotyczy osób kąpiących się w ciepłych, stojących wodach, takich jak jeziora czy baseny. Co ciekawe, większość przypadków dotyczy ludzi młodych, zdrowych i aktywnych.
— To pewien paradoks, że choroba ta dotyka głównie osoby w pełni sił — zauważa dr Padzik. — Na przykład na Kostaryce zmarło dziecko, które kąpało się w hotelowym basenie. Rodzice po tej tragedii założyli fundację wspierającą badania nad amebami wolnożyjącymi i edukującą społeczeństwo o zagrożeniach.
Czy można się chronić?
Choć przypadki Naegleriozy są ekstremalnie rzadkie, eksperci zalecają ostrożność podczas kąpieli w ciepłych, otwartych zbiornikach wodnych. Amerykańskie CDC (Centers for Disease Control and Prevention) sugeruje unikanie zanurzania głowy pod wodą lub stosowanie zatyczek do nosa.
— Chciałbym uspokoić wszystkich. Ryzyko zakażenia jest naprawdę znikome. Większość ludzi, którzy mieli kontakt z amebami, nawet nie zachorowała, co potwierdza obecność przeciwciał w ich organizmach — podsumowuje dr Padzik.
Czytaj więcej tutaj.