“Podstawą praw reprodukcyjnych jest uznanie podstawowego prawa wszystkich par i jednostek do decydowania swobodnie i odpowiedzialnie o liczbie, odstępach czasowych i momencie sprowadzenia na świat dzieci, prawa do informacji, dostępu do środków, które to zapewniają, a także prawa do utrzymania najwyższego standardu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego”. Tak głosi oficjalna definicja prawa reprodukcyjnego stworzona przez WHO, czyli Światową Organizację Zdrowia.
Zobacz również: Polska znów z najgorszym dostępem do antykoncepcji w Europie. Lepiej jest nawet na Białorusi
Tymczasem w Polsce, jak wynika z różnych raportów, te prawa są notorycznie łamane. Wystarczy wspomnieć chociażby wyrok Trybunały Konstytucyjnego ws. aborcji z przyczyn embriopatologicznych, które (według oficjalnych danych) w naszym kraju stanowią aż 98 proc. wszystkich zabiegów przerywania ciąży. Prawa reprodukcyjne Polek są łamane także jeśli chodzi o dostęp do antykoncepcji. Środki hormonalne są wydawane tylko na receptę, a wielu lekarzy odmawia ich wypisania zasłaniając się klauzulą sumienia.
Ale prawa reprodukcyjne to także “prawa do utrzymania najwyższego standardu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego”, a więc powszechny dostęp do opieki ginekologicznej. A ten, jak się okazuje, nie ma nic wspólnego z powszechnością. Na ten problem zwróciła uwagę blogerka Martyna Jałoszyńska, autorka strony “Feminizm Daily”. Jej szokujący wpis odbił się szerokim echem w Internecie.
Fot. iStock
Martyna Jałoszyńska, posiłkując się danymi dostępnymi na stronie Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zamieściła na swoim profilu na Instagramie obszerny wpis na temat dostępności opieki ginekologicznej dla dziewcząt w Polsce. Okazuje się, że na jedną placówkę przypada aż 27 tys. młodych pacjentek.
Sprawdzałam tę liczbę kilkanaście razy, bo wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda.
W Polsce jest 1,3 miliona dziewcząt w wieku od 12. do 18. roku życia. Dla tych wszystkich dziewcząt (oraz niepełnoletnich osób z macicami) przewidziano w sumie 48 miejsc, gdzie mogą w ramach NFZ skorzystać z konsultacji ginekologicznej. Jedna placówka na ponad 27 tysięcy pacjentek!
Jak to możliwe? Niepełnoletnimi pacjentkami mogą zajmować się tylko lekarze specjaliści w dziedzinie położnictwa i ginekologii - lekarze innych specjalności mogą przyjąć tylko pełnoletnie osoby.
W niektórych województwach bywa tak, że jest tylko jedno miejsce, gdzie nastolatka może pójść do ginekologa. Na przykład w podkarpackim - masz mniej niż 18 lat i chcesz iść do ginekologa na NFZ? Możesz, ale tylko w Rzeszowie. Jeśli mieszkasz kilkadziesiąt kilometrów dalej, to musisz albo zapłacić za wizytę prywatną, albo za podróż do Rzeszowa. Oczywiście nie możesz też dowolnie wybierać terminu - rzeszowska poradnia czynna jest 3 razy w tygodniu po 3-4 godziny. Jeśli więc chcesz z niej skorzystać, musisz de facto zmarnować cały dzień roboczy - ty i osoba dorosła, która pojedzie razem z tobą. Bo nastolatka nie może sama pójść do ginekologa, chociaż współżyć może legalnie od 15. roku życia.
Blogerka dodaje, że chociaż równy dostęp do świadczeń zdrowotnych teoretycznie jest zapewniony prawnie, w praktyce okazuje się to najzwyklejszą fikcją.
Konstytucja RP gwarantuje wszystkim obywatelkom i obywatelom równy dostęp do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Jak możemy jednak mówić o równym dostępie, kiedy osoby, które mieszkają poza dużymi miastami, mogą do lekarza umówić się jedynie prywatnie? Zamożnych kobiet ten problem nie dotknie - one bez problemu znajdą 200 zł na wizytę.
Martyna Jałoszyńska zwraca uwagę, że problem braku dostępu do opieki ginekologicznej dotyczy nie tylko dziewcząt z mniejszych miejscowości, ale także pochodzących z ubogich lub przemocowych rodzin.
Ale co ma zrobić rodzina, w której pieniędzy brakuje?
Co ma zrobić nastolatka, która chce uprawiać seks, ale pochodzi z przemocowej rodziny, w której rodzice odmówią pójścia z nią do lekarza?
Co ma zrobić rodzina wykluczona transportowo, która do najbliższej placówki ma 100 km?
Tak, aborcja jest ważna. Ale nie możemy zapominać, że prawa reprodukcyjne kobiet łamane są na każdym kroku. Ten problem dotyczy nas wszystkich
- kończy swój wpis blogerka.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Powyższy post odbił się w Internecie szerokim echem. Wielu komentujących było zszokowanych realiami opisanymi przez Martynę Jałoszyńską. Inne osoby dzieliły się podobnymi doświadczeniami w tym temacie.
Przerażające. A gdy dodamy do tego wykluczenie komunikacyjne, zależność od zgody rodzica/opiekuna na wizytę u ginekologa...
Jako 17-latka chciałam iść do ginekologa, ale bez rodziców i bardzo długo szukałam, dużo dzwoniłam, nikt nie chciał mnie przyjąć bez opiekuna. W końcu jedna pani zgodziła się, żebym do niej przyszła i stwierdziła, że bardzo dobrze, że zdecydowałam się przyjść i że byłam wytrwała w szukaniu. Ale było ciężko. Powinno być tak, że nastolatka może pójść do ginekologa bez dorosłej osoby, bo nie każdy ma opiekuna, który to zrozumie.
Aż przeczytałam mężowi, bo niestety, ale mężczyźni nie znają tego problemu️. To może być dziwne i zaskakujące, jak to kobieta czy nastolatka nie może pójść do lekarza na NFZ? A no właśnie... Pewnie większość z nas (tak jak i ja) jest mega zaskoczona liczbą placówek dla osób poniżej 18. roku życia, ale niestety właśnie ta dostępność nas, dorosłe kobiety także zmusza do korzystania z opieki zdrowotnej tylko prywatnej. Bo która z nas nie była nigdy w życiu na wizycie prywatnej u ginekologa?
Takie są niestety realia... W małych miejscowościach to jest dopiero tragedia kiedy na dodatek nie ma wyboru w lekarzach i idzie się do takiego, którego trzeba wręcz prosić o badania czy antykoncepcję...
Co sądzicie o tych danych? Zdawaliście sobie sprawę ze skali tego problemu?
Zobacz również: Bez klauzuli sumienia i czynne całą dobę. U tych ginekologów zawsze znajdziesz pomoc