Małe dziewczynki wyczekują tego dnia z mieszaniną pewnej bojaźni, poczucia zażenowania, ale także ciekawością i ekscytacją. Od zawsze wmawia im się, że gdy to nastąpi, wreszcie staną się kobietami. To oczywiście kwestia mocno dyskusyjna, ale nie ulega wątpliwości, że pierwsza miesiączka na zawsze zmienia życie dojrzewającej dziewczyny.
Zobacz również: Okres wolny od pracy. Pierwsza polska firma wprowadza urlop menstruacyjny
Oczywiście z czasem relacja z okresem dla większości kobiet staje się zupełnie inna. Przeważnie wcale nie jest tak bardzo wyczekiwany, ponieważ wiąże się z bólem i dyskomfortem. Na jego widok nie cieszą się też kobiety, które miały nadzieję, że tym razem udało im się zajść w upragnioną ciążę. Są też sytuacje, w których okres jest zdecydowanie mile widziany - zwłaszcza kiedy ciąża to coś, czego pragniemy uniknąć. Relacja z miesiączką przeważnie jest więc bardzo skomplikowana i potrafi zmieniać się w zależności od okoliczności.
Tylko właściwie jaki jest jej sens? Dlaczego ewolucja zdecydowała, że kobiety będą miesiąc w miesiąc musiały radzić sobie z bolesnymi skurczami, obrzmiałymi piersiami, wahaniami wagi i nastroju? Cytując klasyka: “Komu to potrzebne?”. Przecież większość ssaków nie miesiączkuje w ogóle. Dlaczego więc to właśnie kobiety spotkało to wyjątkowe “wyróżnienie”? Na przestrzeni lat na ten temat powstało wiele teorii. Parę z nich zebrała dr Anna Ziomkiewicz-Wichary i przedstawiła na swoim blogu progesteronnaukowo.blogspot.com. A zatem po co właściwie kobietom okres?
Wyświetl ten post na Instagramie.
Okazuje się, że różni badacze próbowali odpowiedzieć na to pytanie już od stuleci. Jednym z nich był żyjący w XIX wieku amerykański lekarz E. H. Ruddock. Doszedł on do wniosku, że okres dostarcza kobietom zastępczej satysfakcji seksualnej, dzięki której mogą one dłużej zachować dziewictwo. Nie wiadomo dokładnie, jaka pokrętna logika kryje się za tym sposobem rozumowania, ale powyższa hipoteza została opisana po raz pierwszy opisana w publikacji zatytułowanej “Vitalogy. An Encyclopedia of Health and Home”, a wydanej w 1930 roku.
Anna Ziomkiewicz-Wichary wymienia też trzy inne teorie na temat sensowności menstruacji z punktu widzenia biologicznego. Wszystkie ukazały się w czasopiśmie “The Quarterly Review of Biology”.
Teoria nr 1: oczyszczanie
Jest to hipoteza autorstwa Margaret “Margie” Profet, amerykańskiej biolożki ewolucyjnej. Problem polega jednak na tym, że Profet nie zdobyła formalnego wykształcenia z zakresu biologii. Mimo to jej teoria zyskała olbrzymią popularność, a także wywołała niemałe kontrowersje. Jak Profet tłumaczy sensowność comiesięcznej menstruacji? Biolożka stawia tezę, że z biologicznego punktu widzenia miesiączka jest bardzo kosztowna dla kobiecego organizmu. Powoduje znaczną utratę tkanek i cennych składników odżywczych, takich jak żelazo, węglowodany czy białka. Dodatkowo spowalnia proces rozmnażania. Złuszczanie, a następnie odbudowa endometrium (błony śluzowej macicy) zajmuje dużo czasu. Mimo tego ewolucja postanowiła nie pozbawiać kobiet tego procesu. Skoro tak się nie stało, zdaniem Profet musiały istnieć ku temu istotne powody, a z menstruacji muszą zatem wynikać korzyści. Jej zdaniem taką korzyścią, a zarazem jedną z głównych funkcji okresu jest cykliczne oczyszczanie macicy z wszelkich bakterii, wirusów i grzybów, które dostają się do niej w wyniku kontaktów intymnych i styczności z męskim nasieniem.
Jednak ta teoria spotkała się ze sporą krytyką. Autorce zarzucono brak jakichkolwiek dowodów eksperymentalnych, które mogłyby poprzeć jej tezę. Co więcej, liczne badania na temat zmianami składu flory bakteryjnej w trakcie cyklu wykazały coś zupełnie innego. Okazuje się, że menstruacja wzmaga infekcje bakteryjne.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Teoria nr 2: oszczędzanie
Twórczynią tej teorii, z którą autorka bloga zgadza się w największym stopniu, jest amerykańska antropolożka Beverly Strassmann, która prowadziła badania nad okresem w plemieniu Dogonów w Afryce Zachodniej. Oto, jak hipotezę Strassmann wyjaśnia Anna Ziomkiewicz-Wichary:
Strassmann zwróciła uwagę na energetyczne koszty cyklu menstruacyjnego. W oparciu o wyniki badań eksperymentalnych wykazała, że zużycie tlenu w endometrium wzrasta aż siedmiokrotnie w okresie od początku cyklu do momentu implantacji. Tlen niezbędny jest, aby wyprodukować energię w procesie oddychania komórkowego. Oznacza to więc, że endometrium zużywa najwięcej energii w fazie lutealnej, kiedy przygotowane jest do implantacji, a najmniej w początkach fazy folikularnej. Energia ta przeznaczona jest na utrzymanie rozbudowanej masy tkankowej oraz podtrzymywanie funkcji wydzielania glikoprotein, cukrów i aminokwasów. Bardziej ekonomicznie jest więc z punktu widzenia energetycznego złuszczyć endometrium i czekać aż odrośnie, niż podtrzymywać je w stanie w pełni rozwiniętym. Strassmann wyjaśniła również, że samo krwawienie menstruacyjne nie ma żadnej specyficznej funkcji. Jest efektem ubocznym rozwoju struktury endometrium w toku ewolucji.
Teoria nr 3: koewolucja
Jest to hipoteza autorstwa Colina Finna, którą przedstawił w roku 1998. Jego zdaniem okres jest efektem ubocznym równoczesnych ewolucyjnych zmian w budowie endometrium i w sposobie implantacji zygoty. Ma to związek z naszymi przodkami, którzy w pewnym momencie ewolucji “przerzucili się” na żyworodność oraz zapłodnienie wewnętrzne. Dla przyszłych młodych oznaczało to o wiele większe bezpieczeństwo niż do tej pory, ale ta zmiana wiązała się także z olbrzymimi komplikacjami dla matek. W odpowiedzi na tę zmianę musiał wykształcić się specjalny organ, który mógłby chronić i odżywiać płód. Stała się nim macica. Finn wyjaśnia, że początkowo zygoty pierwszych ssaków ograniczały się do czerpania zapasów tylko z powierzchniowych gruczołów wydzielniczych endometrium, co wiązało się z jego niedużym skomplikowaniem. Z czasem jednak sytuacja zaczęła komplikować się bardziej.
Zygoty zaczęły wnikać głęboko w ścianę macicy, tak aby dostać się w bezpośrednie sąsiedztwo naczyń krwionośnych matek. To poskutkowało komplikacją w strukturze endometrium, która swoje apogeum osiągnęła u człowieka. Poza zapewnieniem dostępu do jedzenia i tlenu zygoty musiały też chronić się przed układem immunologicznym matki. Z jej punktu widzenia płód był bowiem zupełnie obcym organizmem, który próbował, kolokwialnie rzecz ujmując, dobrać się do jej tkanek. Finn wyjaśnia, że w normalnych warunkach w odpowiedzi na takie zjawisko rozwija się lokalna reakcja zapalna. A jednak zygotom udało się skutecznie schować przed układem odpornościowym swoich matek. Dlaczego? Zdaniem eksperta kluczem do rozwiązania tej zagadki jest progesteron.
U kobiet hormon ten wydziela się w znacznych ilościach w fazie lutealnej, z ciałka żółtego jajnika. Ma właściwości przeciwzapalne i jeśli usunąć jego źródło w bardzo wczesnym etapie ciąży, w macicy rozwija się infekcja. Zagnieżdżająca się zygota potrafi podtrzymywać produkcję progesteronu wydzielając inny hormon, gonadotropinę kosmówkową, czyli hCG. Jeśli do zapłodnienia nie dochodzi, zygota się nie zagnieżdża, poziom progesteronu gwałtownie spada i zaczyna się miesiączka. Endometrium macicy jest tak bogate w tkankę i zróżnicowane, że wchłonięcie całego materiału organicznego nie wchodzi w grę, dlatego łuszczy się, a kobieta krwawi
- czytamy na blogu Anny Ziomkiewicz-Wichary.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Co sądzicie o tych hipotezach na temat tego, po co kobietom menstruacja? Czy któraś z nich przekonuje was najbardziej?
Zobacz również: „Pijcie krew z okresu”. Influencerka przekonuje, że dzięki temu miesiączka potrwa tylko parę godzin