Jeśli przeczytałaś tytuł tego tekstu i oglądałaś „Seks w wielkim mieście” na pewno masz przed oczami scenę, gdy Charlotte wyznaje swoim przyjaciółkom, że jej pochwa ma depresję. Brzmi komicznie, prawda? Ale w prawdziwym życiu problem występuje naprawdę.
Zobacz również: „Ślepa pochwa” rujnuje kobietom życie intymne. Czym się objawia?
Chodzi o vulvodynię – chroniczny ból pochwy i sromu, czyli wewnętrznych i zewnętrznych narządów płciowych. Kobiety odczuwają palący, przeszywający ból, podrażnienie i suchość sromu (z łaciny – vulvy). Objawy tej choroby są nieco bardziej skomplikowane niż sugerują bohaterki serialu “Seks w wielkmi mieście”, a tylko w Stanach Zjednoczonych problem dotyczy aż 13 milionów kobiet.
Po emisji słynnego odcinka National Vulvodynia Association (Krajowe Stowarzyszenie Vulvodynii) opublikowało oświadczenie, którego autorzy przekonywali, że serial zaprezentował schorzenie w zupełnie nieprawdziwy sposób. Vulvodynia to „bardzo poważne, przewlekłe schorzenie powodujące nieustający ból” - pisali. W Stanach Zjednoczonych więcej kobiet cierpi właśnie na vulvodynię niż na endometriozę.
Choroby objawiające się chronicznym bólem są naznaczone stygmatem. Sytuacja jest jeszcze gorsza, jeśli schorzenie jest niewidoczne na pierwszy rzut oka. Osoby cierpiące na taką chorobę spotykają się z niedowiarkami albo są wręcz obwiniane za problem, przez co same często wewnętrznie przeżywają poczucie winy i wstydu
- mówiła w rozmowie z portalem The Independent przedstawiciel brytyjskiej organizacji Vulval Pain Society.
W 2003 roku naukowcy ze stanu Maryland opublikowali wyniki swoich badań, zatytułowane „The Girl Who Cried Pain” („Dziewczyna, która wołała: Boli!” - nawiązanie do bajki o chłopcu, który wołał: wilk! - przyp. red.). Wynika z nich, że chociaż w codziennym życiu kobiety doświadczają bólu częściej, to mężczyźni otrzymują lepszą pomoc w związku z symptomami, na które się skarżą. Kobiety, których dotyczy problem vulvodynii doświadczają bólu podczas seksu, aplikacji tamponu lub długotrwałego siedzenia. Wprawdzie vulvodynia nie jest chorobą przenoszoną drogą płciową, ale jej objawy często są mylone z symptomami takich chorób. To powoduje dodatkową stygmatyzację kobiet, które na nią cierpią – oskarża się je o to, że nie dbają o higienę intymną lub o mówi się, że są rozwiązłe.
Na temat vulvodynii wciąż pokutuje przekonanie, że to schorzenie psychosomatyczne, przez co wiąże się ją z zaburzeniami psychicznymi i stygmatami, które za nimi idą
- mówili przedstawiciele Vulval Pain Society.
Fot. iStock
Stąd właśnie wzięło się określenie „pochwy z depresją”. W związku z tym kobietom skarżącym się na dolegliwości związane z bólem pochwy często przepisuje się po prostu niewielkie dawki antydepresantów. Leki pomagają, ponieważ wpływa na sposób, w jaki włókna nerwowe przenoszą uczucie bólu. A ból ma naprawdę poważne konsekwencje. U niektórych kobiet pojawia się depresja i silne uczucie niepokoju, spowodowane ciągłym bólem. Co gorsza, vulvodynię bardzo trudno rozpoznać. Według badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Harvarda tylko 60 proc. kobiet dostaje od lekarzy prawidłową diagnozę, często po wielu wizytach u różnych specjalistów.
Jak w rozmowie z portalem The Independent mówi dr Amanda Tozer, ginekolog z londyńskiej kliniki: Kobiety nie lubią mówić o swoich problemach w życiu seksualnym, przez co czują się odosobnione i często mają przeczucie, że tylko one zmagają się z tym problemem. Rozmowa jest kluczowa. Im więcej kobiet będzie mówić o swoich dolegliwościach, tym lepiej – temat nie będzie tabu.
Zobacz również: Ginekolodzy mają dość. Wymieniają, co najbardziej wkurza ich w zachowaniu pacjentek