Marilyn Monroe jest ikoną kina i niegasnącym symbolem seksu. Ile jednak jest skrywanych przez lata tajemnic, związanych z jej osobą? Naprawdę wiele.
Kłamstwa zaczęły się już na starcie, gdy jako wschodząca gwiazdka wyrzekła się swojego prawdziwego nazwiska - Norma Jeane Mortensen i zastąpiła je bardziej chwytliwym, który dziś zna cały świat. Niestety zapomniała się go nauczyć i gdy pierwszy raz dawała autograf, nie wiedziała, gdzie wstawić „i”.
Jej „aktorska” kariera zaczęła się w pierwszym numerze "Playboya", w którym opublikowano jej nagie zdjęcia, zrobione gdy miała około 20 lat. Potem, gdy zaistniała szansa na karierę filmową, panna Monroe nie zawahała się poddać kilku operacjom plastycznym - na początek nosa i podbródka. Potem jakiś zdolny pan doktor stworzył słynny pieprzyk. No cóż, nie jest on dziełem Matki Natury. Uroczy uśmiech gwiazda również zawdzięcza medycynie - ząbki zostały zrobione na specjalne zamówienie.
Marilyn miała jednak do czynienia nie tylko z chirurgami. Również ginekolodzy byli jej bliscy. Trudno nie zaprzyjaźnić się z żadnym z nich przy okazji usuwania jednej z ciąż. A panna Monroe stale gościła na fotelu zabiegowym. Jeszcze przed 29. urodzinami miała na koncie 19 usuniętych ciąż, a praktycznie każda była z innym mężczyzną. Później zabiegów było pewnie jeszcze drugie tyle. Gdy zmądrzała i zapragnęła zostać matką, nie dała już rady utrzymać płodu w swojej pokrytej licznymi bliznami macicy. Kilkakrotnie poroniła.
Mężczyźni w życiu aktorki zasługują na osobny akapit. Pierwsze małżeństwo zawarła ona w wieku 16 lat. Gdy miała 20, już była po rozwodzie. Potem było jeszcze kilku mężów, w tym słynny baseballista Joe DiMaggio i dramaturg Arthur Miller. Przy okazji miała liczne romanse, m.in. z członkami rodziny Kennedych. Przy takim trybie życia jasne jest, że bez alkoholu się nie obeszło. Pod koniec życia Monroe była już regularną alkoholiczką. Poza tym gustowała w narkotykach - urozmaicały jej one czas między kolejnymi nawrotami depresji i uprzyjemniały przebieg bulimii.
Zmarła ze słuchawką telefoniczną w dłoni. Jej śmierć była najprawdopodobniej wynikiem przypadkowego przedawkowania leków nasennych, chociaż niektórzy sądzą, że było to samobójstwo.
Mimo wszystko kochamy Marilyn Monroe. Świat bez niej nie byłby taki sam. Śmiem twierdzić, że umarła w dobrym momencie swojego życia - wyglądała jeszcze powabnie, nie była doszczętnie zniszczona przez alkohol i narkotyki. Dużo lepiej na tym wyszła niż Brigitte Bardot. Co z tego, że kiedyś piękna, skoro dziś pomarszczona? A w przypadku Monroe możemy się tylko zastanawiać, jakby wyglądała jako staruszka. Była wyjątkową kobietą mimo umiłowania do nagminnego puszczalstwa. Do dziś jest inspiracją dla artystów, a jej piosenek wciąż miło się słucha.