Co właściwie oznacza słowo vintage? Pochodzi z terminologii winiarskiej i oznacza dobry rocznik wina. Moda na vintage przywędrowała do Europy ze Stanów Zjednoczonych w latach dziewięćdziesiątych. Do Polski, w formie, o której tu piszemy, dociera właściwie dopiero teraz.
Vintage to nie byle jaki ciucholand z setką wieszaków, na których zawisły przypadkowe ubrania, to raczej pewien rodzaj idei, pomysłu na butik, gdzie liczy się jakość, marka oraz styl. Kreacje są tu jak dobre wino – im starsze, tym cenniejsze.
Na Zachodzie już od wielu lat funkcjonuje kultura vintage, a sklepy tego typu wyglądają jak butiki projektantów mody. Można w nich kupić ciuchy i dodatki w cenach niewiele odbiegających od cen nowej odzieży. Jednak asortyment takich sklepów jest nietuzinkowy – od kreacji najznakomitszych marek, po cudeńka wyszperane w szafach naszych matek i babć, wszystko w pojedynczych egzemplarzach, nie do zdobycia w zwykłych sklepach.
Nasze rodzime lumpeksy daleko odbiegają ideą od second-handów zachodnich – są zwyczajnymi ciucholandami, w których poszukuje się na ogół dobrej jakości jeansów sprzed kilku sezonów lub bluzki z metką znanej sieciówki. Szczytem marzeń przeciętnego klienta polskiego second-handu jest kupienie sukienki z Topshopu sprzed trzech sezonów za 5 złotych. Jak zwykle, popyt kreuje podaż.
Jest jednak nadzieja dla miłośników stylowej mody - są nią niewątpliwie, na naszym gruncie wciąż nieco egzotyczne, wyspecjalizowane sklepy z używaną odzieżą. Nie lumpeksy z kontenerami, w których nurkuje się własnymi rękoma, przerzucając kilogramy ciuchów wątpliwego pochodzenia, ani magazyny wypełnione równymi rządkami wieszaków, na których w niewyobrażalnym ścisku obcują ze sobą tysiące, jeśli nie miliony, przeciętnej jakości ubrań. Wreszcie nie są nimi sklepiki zwane często „U Kasi” lub „Z szafy Agnieszki”, które próbują nieudolnie uchwycić klimat kameralnych butików odzieżowych, w których wszystko jest na pozór nowe i modne, a w rzeczywistości dość banalne oraz masowe.
Nadzieją są niszowe sklepy, kryjące się w zakamarkach miejskich metropolii, o których wieści rozchodzą się zwykle za pomocą poczty pantoflowej. W nich to właśnie powstają (tworzone często na wzór zachodni) kameralne i przyjazne second-handy z interesującymi ciuchami, dodatkami oraz biżuterią, wyselekcjonowaną z olbrzymiej oferty rynku odzieży z drugiej ręki. Inicjatorami takich miejsc są często młodzi ludzie, którzy będąc za granicą zainspirowali się ideą vintage i przenieśli ów pomysł na nasz rodzimy grunt.
Sklepy oferujące vintage powstają także w Internecie. Jeden z takich butików – VintageShop - prowadzą Marta i Alexei.
„Prowadzenie butiku vintage na naszym polskim gruncie bywa dość siermiężnym przedsięwzięciem. Szukanie oryginałów w oceanie przeciętnych ciuchów z lat 90. jest dość żmudne i wymaga nie lada cierpliwości oraz wprawy. Na szczęście, wypracowaliśmy swoje sposoby, własne tajemne miejsca łowów, a także vintage-intuicję, która już na wejściu do ciucholandu podpowiada nam, czy warto przekroczyć jego próg” - mówi Marta Kaźmierczak, właścicielka VintageShop.pl.
Butiki vintage wydają się ciekawą alternatywą głównie dla tych, którzy połknęli bakcyla mody lat przeszłych i bezskutecznie poszukują stylowych ciuchów w ulicznych second-handach. To także propozycja dla wszystkich maniaków mody i alternatywnego „noszenia się”, niepoddających się ogólnym tendencjom i kreujących własny, niepowtarzalny styl.
Tekst: Dorota Wolak – stylistka butiku VintageShop.pl
Zdjęcia pochodzą z butiku VintageShop.pl