Maj to początek sezonu ślubnego. Przez najbliższe wiosenne i letnie miesiące tysiące polskich par przysięgnie sobie miłość do grobowej deski. To czas ogromnego stresu nie tylko dla przyszłych małżonków, ale także ich gości. Uczestnictwo w takiej uroczystości to spora inwestycja. Przez długie tygodnie zastanawiamy się nad tym, co na siebie założyć, ile pieniędzy włożyć do koperty i co podarować młodej parze.
Z tym ostatnim mamy największy problem. Nawet jeśli młodzi zaznaczyli wyraźnie na zaproszeniu, że liczą na wsparcie finansowe, wciąż wiele z nas uważa za słuszne, by dołączyć do tego upominek rzeczowy. Niektórzy stawiają na jego praktyczność, inni cenią wartość sentymentalną. Intencje są zawsze szczere i dobre, ale efekt może nie przypaść do gustu zainteresowanym...
Zapytałyśmy młode mężatki o najdziwniejsze i najgorsze prezenty ślubne, jakie otrzymały w tym szczególnym dniu. Ich opinie mogą okazać się bardzo pomocne dla wszystkich, którzy planują podobny zakup.
ZASTAWA STOŁOWA
- Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że ktoś wyskoczy z takim prezentem. Napisaliśmy na zaproszeniu prosto z mostu, że już się urządziliśmy i nie oczekujemy podobnych upominków. Niestety, moja chrzestna albo tego nie doczytała, albo wiedziała lepiej i postawiła nas w trudnej sytuacji. Otrzymaliśmy od niej zestaw zastawy stołowej. Trudno w to uwierzyć, ale to komplet dla 24 osób! Prawie 100 różnych talerzy, do tego komplet sztućców. Gdyby to była porcelana, to jeszcze bym zrozumiała, ale to był najtańszy zestaw z centrum handlowego. Fatalne wykonanie, krzywe talerze, niedopracowane wzory. Za dużo tego wszystkiego, a na dodatek zwyczajnie brzydkie. Tydzień później zawieźliśmy to do domu dziecka. Dyrektorka bardzo się ucieszyła z tego daru. Ciotka chciała dobrze. Przynajmniej uszczęśliwiła potrzebujących - wspomina Marta, mężatka od 2 lat.
FOTEL DO MASAŻU
- Nie wiem skąd taki pomysł, bo nigdy nie narzekałam na kręgosłup, ani nic takiego. Wszyscy dobrze wiedzą, że mieszkamy w kawalerce, co sprawia, że ten prezent wydaje się jeszcze bardziej absurdalny. Otrzymaliśmy go na dzień przed ślubem, bo trudno było go podarować kiedy indziej. Wymagał specjalnego transportu i wniesienia do mieszkania. Byliśmy bardzo zaskoczeni, kiedy rozpakowaliśmy ogromny pakunek. W środku był wypasiony fotel. Potężny, a na dodatek nafaszerowany elektroniką. Wszędzie jakieś wyświetlacze i guziczki. Podziękowaliśmy, ale skorzystałam z niego raz. Tego samego wieczoru, zamiast się wyluzować i czekać na ślub, musieliśmy organizować transport, żeby go wywieźć. Był tak duży, że kiedy stał w pokoju, nie mogliśmy rozłożyć łóżka. Do dzisiaj stoi w piwnicy rodziców, a minęły już 3 lata - opowiada Kasia.
RAMKI NA ZDJĘCIA
- Brzmi całkiem praktycznie, bo uwielbiam eksponować fotografie na meblach i ścianach, ale to już była przesada. Od babci mojego męża otrzymaliśmy zestaw ramek z popularnego marketu. Surowe drewno, tandetnie wykończenie, zamiast prawdziwego szkła – plastik. Nie zastanawiałam się nawet, ile to mogło kosztować, ale 20 zł to maksimum. Gdyby to były już pomalowane i złożone ramki, a w środku zdjęcia rodziny, to bym się bardzo ucieszyła. Niestety, to tylko kolejna pierdółka, która nigdy nam się nie przydała. Już nawet chyba tego nie mamy, bo mieszkanie urządziliśmy w trochę innym stylu - wspomina Gabrysia, która wyszła za mąż 1,5 roku temu.
KABINA PRYSZNICOWA
- Prezent absurdalny i do dzisiaj mam mieszane uczucia. Od razu powiem, że została zainstalowana w naszej łazience, stoi do teraz, jest bardzo fajna i przydała się. Ale w takich przypadkach należałoby się zastanowić, jak wręczać taki upominek. Dla mnie to było w pewnym stopniu upokarzające. Jeden z moich krewnych prowadzi firmę, która zajmuje się sprzedażą urządzeń sanitarnych. Zamiast po cichu nam to wręczyć, przywieźć do mieszkania, a nawet zainstalować, on postanowił zrobić wielkie wejście. W momencie, kiedy przyjechaliśmy pod salę weselną i rodzice mieli nas tam witać, on podjechał przyczepką z błyszczącą kabiną na pace. Goście się zbiegli i oglądali. Było się z czego pośmiać, ale ja poczułam się jak jakaś biedaczka, której nie stać na urządzenie łazienki - opowiada Agnieszka.
BON DO SKLEPU
- Nie chcę wyjść na bezczelną, ale kiedy młoda para prosi o pieniądze, to chodzi o pieniądze. Nie o żadne zamienniki. Wiadomo, że na nowej drodze życia trzeba się urządzić, a to kosztuje. Goście z dalszej rodziny zrozumieli to trochę inaczej i zamiast włożyć do koperty tyle, na ile mogli sobie pozwolić, kupili nam za to bon zakupowy. Znana sieć sklepów, kwota też nie do pogardzenia, ale dziwnie to wyglądało. Myśleli, że głodujemy, czy co? Dlaczego postanowili nas zmusić, aby wydać te pieniądze akurat w tym sklepie? Nie mieliśmy jeszcze samochodu, a jedyny market tej sieci w mieście był oddalony o prawie 10 km. Raz się tam wybraliśmy i wydaliśmy część, ale nie było nam raczej po drodze. Po 3 miesiącach pojechaliśmy jeszcze raz, ale okazało się, że bon stracił ważność. Z tradycyjnymi pieniędzmi nie byłoby takiego problemu - dodaje Marta.
PIELUCHY
- Ramki na zdjęcia, na które tak narzekam, to nic w porównaniu z prezentem od najlepszej przyjaciółki mojej babci. Zaprosiliśmy ją na ślub, bo ona zawsze kręciła się gdzieś w pobliżu i była dla mnie prawie jak rodzina. Starsza pani, religijna, dość proste myślenie i patrzenie na świat. Tylko ktoś taki mógł sobie pozwolić na takie zagranie. Słyszałam kiedyś o podobnych akcjach, ale nie wierzyłam, że to możliwe. A jednak – otrzymaliśmy od niej paczkę pieluch, które miały nas zmobilizować do „działania”. Dzieci w najbliższym czasie nie planowaliśmy, więc upominek przydał się naszym znajomym. Nie obraziłam się, chociaż to było głupie i niepotrzebne. Apeluję do wszystkich, żeby wybili sobie takie pomysły z głowy. Nic wam do tego, czy młodzi chcą się rozmnażać, czy może odkładają to na później - dodaje Gabrysia.
WYPOSAŻENIE KUCHNI
- Rodzina wiedziała, że urządzamy mieszkanie, ale i tak błagaliśmy, żeby nic nam nie kupować. Wolę wybrać coś według własnego gustu i żeby było praktyczne. Nie wszyscy posłuchali. Od jednej pary otrzymaliśmy cały karton kuchennych drobiazgów, które do niczego nam nie pasowały. Nie mówię o sprzęcie AGD, bo tym bym nie pogardziła. Były tam solniczki, pieprzniczki, pojemniki na żywność, wieszak na ręcznik papierowy, podkładki pod talerze, a nawet mop do zmywania podłóg. Dodatkowo pojemnik na płyn do mycia naczyń, kapsułki do zmywarki, której nie mamy, ściereczki i mnóstwo innych szpargałów. To, co faktycznie się przyda i mogłam ukryć – trzymam i nawet używam. Pozostałe rzeczy leżą gdzieś w piwnicy. Autorzy tego prezentu jeszcze u nas nie byli. Mam nadzieję, że nie zapytają, gdzie są te wszystkie rzeczy. Były wyjątkowo paskudne - wspomina Kinga.
Spotkałyście się z gorszymi prezentami ślubnymi?