Utartym, polskim zwyczajem jest wyprawianie hucznych wesel. Bierze w nich udział nie tylko najbliższa rodzina i znajomi, ale także ciotki oraz wujkowie, których młodzi widzą po raz pierwszy na oczy na ślubie. Chociaż obecnie i tak odeszliśmy od imprez organizowanych na 300 osób, 100-150 nadal wydaje się normą. Narzeczeni zadłużają się, aby tylko nie wypaść gorzej na tle innych. Poza tym, co powiedzą rodzice i cała reszta rodziny... Presja, żeby stanąć na wysokości zadania i wyprawić duże wesele jest w niektórych rejonach Polski bardzo silna. Chodzi o tradycję i o to, aby się pokazać. Tak robili dziadkowie, rodzice, więc i my musimy.
Nie brakuje też ludzi wyłamujących się z tego schematu. Przeważnie są to osoby, które wyjechały ze swoich niedużych miejscowości rodzinnych i osiedliły się w dużych miastach, gdzie nietrudno o anonimowość i nikt nie wtrąca się w cudze sprawy. A przynajmniej z reguły tak jest. Ci młodzi ludzie zadają sobie pytanie, jaki jest sens wyprawiać duże wesele dla osób, których prawie się nie zna?
Przed trudnym wyborem stanie już wkrótce Sylwia. Dziewczyna bierze ślub późną jesienią i już niedługo będzie musiała zdecydować, kogo zaprosić na wesele. Sylwia uparła się na najbliższą rodzinę i znajomych, ale jej rodzice nie chcą o tym słyszeć. Wszyscy krewni urządzali wystawne przyjęcia i ich córka nie może pod tym względem odstawać.
Zobacz także: List otwarty do gości weselnych: Nie życzę sobie waszych dzieci na moim ślubie!
Fot. iStock.com
Pochodzę z niedużego miasta i mam dość liczną rodzinę. Jak bardzo liczną, okazało się niedawno, gdy rozmawiałam z rodzicami na temat wesela. Przedstawiłam im swoją wizję tej imprezy. Chciałabym zaprosić tylko najbliższą rodzinę i znajomych. Łącznie wyszło 50 osób – moim zdaniem i tak dużo. Mama i ojciec byli oburzeni. Zaczęli wyliczać, ile krewniaków powinnam wziąć pod uwagę i stanęło na 200 osobach. Trzeba też wziąć pod uwagę, że nie pamiętają, kto ile ma dokładnie dzieci i w jakim są wieku. Jeżeli mają 15 i 16 lat to już wypada zaprosić ich z osobami towarzyszącymi. Na początku zaniemówiłam, gdy poznałam ich oficjalne stanowisko, a potem wyjawiłam swoje obiekcje.
Po pierwsze niektórych krewnych nigdy nie widziałam na oczy. Są też tacy, których mgliście pamiętam z okresu dzieciństwa, ale nic o tych ludziach nie wiem. Dlaczego mam ich zapraszać? Jestem pewna, że nasze stosunki nie zacieśnią się przez jedną imprezę. Mało tego nawet nie zdążę porozmawiać z wszystkimi gośćmi. No i chyba nie będę wiedziała o czym, bo nie orientuję się, kim są i z której gałęzi rodziny pochodzą. Chciałabym, aby uroczystość była kameralna. Uważam, że uczestnicy bardziej się zintegrują w mniejszym gronie. Nie rozumiem tej manii zapraszania wszystkich jak leci, aby tradycji stało się zadość i nikt się nie obraził. Za śmieszne uważam pretensje, że nie zostało się zaproszonym na ślub, kiedy nie jesteśmy w zażyłych relacjach. Poza tym nawet jeśli ktoś się obrazi, nie interesuje mnie to. Gdybym szła ulicą, wiele osób nie rozpoznałabym, więc dlaczego mam się przejmować. Znajomi są mi bliżsi niż oni. To ich widuję częściej. Oni mi pomagają, dzielą moje smutki, radość i są powiernikami tajemnic.
Sylwia przedstawia kolejne argumenty...
Fot. iStock.com
- Już widzę pijanych wujków i stare ciotki szepczące po kątach. Na pewno plotkowałyby o moim mężu i komentowały suknię, fryzurę i całą resztę. Musiałabym tańczyć z podchmielonymi krewnymi, a kto wie, może także znosić inne wybryki. Na przykład podrzucanie mnie do sufitu. Przecież to takie fajne i zabawne. Pewnie nie zabrakłoby też sprośnych komentarzy. Dzieci tych ludzi zrobiłyby raban, a ja musiałabym udawać, że się nimi zachwycam. W końcu jako świeżo upieczona mężatka automatycznie zostanę włączona do grona kobiet pragnących potomstwa. Szczebiotanie i wdzięczenie się do maluchów powinno mi wejść w krew w momencie wypowiedzenia przysięgi małżeńskiej. Co za dramat. Wiem, że odrobinę ironizuję, ale tak to widzę. Tyle zdążyłam zaobserwować na weselach innych osób.
Dziewczyna przekonuje, że nigdy nie była fanką wesel i nie chodziła na nie, jeżeli nie została do tego w jakiś sposób zmuszona. Uczestniczyła głównie w ślubach znajomych i najbliższej rodziny.
- Ciarki mnie przechodzą na myśl o zorganizowaniu dużego wesela. Ja po prostu nie lubię takich imprez. Pomijając absurdalność zapraszania na tę imprezę nieznajomych krewnych, są tandetne, a ludzie zachowują się na nich absurdalnie. Być może jestem dziwna. Moja mama powiedziała, że każda dziewczyna pragnie dużego wesela i chce być gwiazdą wieczoru. Nie mogła zrozumieć, że ja nie. Nie chcę być nagrywana kamerą, nie chcę brać udziału w oczepinach, nie chcę podchodzi do stolików gości, nie chcę być pod obstrzałem oczu. Prawda jest taka, że najedzą się i napiją na mój koszt, a potem wrócą do siebie i jeszcze obgadają. Nie słyszałam jeszcze o przypadku, gdzie pomiędzy zaproszonymi nawiązują się bliższe relacje dzięki takiemu spotkaniu. Następnego dnia każdy wraca do siebie i po krótkim czasie zapomina. Wesele na pewno nie zwróci mi się pod względem finansowym. To będzie dla mnie tylko stresujący dzień. Cały czas musiałbym uważać na wszystko co robię i mówię. Nie czułabym się swobodnie. A przecież to powinien być najradośniejszy dzień mojego życia!
Fot. iStock.com
Sylwia uważa, że dzień ślubu powinny celebrować z nią tylko najbliższe osoby. Co do wesela, najlepiej zorganizować je symbolicznie. Wspólny obiad, kawa, potem zabawy, rozmowy, a najpóźniej po północy pożegnanie.
- Chciałabym mieć też prawdziwą noc poślubną, a następnego dnia wyjechać w podroż. Tymczasem po hucznym weselisku następnego dnia czeka mnie kolejny męczący dzień. Jak już było wesele, to i oczepiny trzeba zrobić. Poza tym dochodzi kwestia regulowania wszystkich spraw i zajęcie się ekwipunkiem pozostałym z imprezy. Czy to źle, że mam egoistyczne podejście do sprawy? Zależy mi, aby dla mnie ten dzień był przyjemny. Tymczasem polskie wesele polega na tym, że nie liczy się wizja państwa młodych, ale oczekiwania całej rodziny.
Pomijam już kwestie finansowe. Na nieszczęście rodzice zaoferowali, że dołożą resztę pieniędzy w razie czego. Cóż, ja i tak zdania nie zmienię. Po swojej stronie mam narzeczonego. Nie wiem jeszcze, jak dokładnie widzą to teściowie, ale w najbliższy weekend mamy się wszyscy razem spotkać i ustalić szczegóły. Nie wiem, co to będzie. Najwyżej rodzina się na nas obrazi...
Zobacz także: Rozsądnie czy romantycznie: Ile pieniędzy wydałabyś na własne wesele?