„Wszedł mój mąż z jakimś oprychem, mieli w rękach noże. Bili mnie, kopali po całym ciele. Słyszałam tylko dźwięk wyrywanych włosów. Zmieniali się, raz jeden na mnie siedział, raz drugi. Jak jeden siedział, to drugi mnie kopał w twarz, ręce, nogi” – relacjonowała w „Faktach” TVN 32-letnia Marta, jedna z wielu ofiar przemocy domowej.
Dzień przed napadem policja podjęła decyzję o postawieniu jej mężowi zarzutów znęcania się nad żoną. Funkcjonariusze już wcześniej interweniowali w tej rodzinie, która miała założoną tzw. niebieską kartę. Kobieta wniosła do sądu o rozwód, ale sprawa ciągnęła się wiele miesięcy, ponieważ mężczyzna jest znanym miejscowym biznesmenem.
Podczas ataku napastnicy przecięli ścięgna rąk Marty i zmiażdżyli krąg szyjny. „Po którymś uderzeniu poczułam ciepło, błogo i przestałam czuć ręce, nogi” – wspominała. Nie broniła się, ponieważ w pokoju obok spał dwuletni syn i kilkumiesięczna córka, dlatego wolała, by agresja została wyładowana na niej, a nie dzieciach.
Przeczytaj także: Mój tata-kat
Gdy po kilku minutach w domu pojawili się ratownicy, kobieta znajdowała się w stanie krytycznym. Jak się okazało napastnicy byli pijani. Obaj trafili do aresztu i usłyszeli zarzut usiłowania pozbawienia życia pokrzywdzonej. Po 6 miesiącach aresztu mąż Marty trafił na obserwację psychiatryczną. Śledczy stwierdzili bowiem, że biznesmen nie może czekać na wyrok w areszcie, bo potrzebuje leczenia. „Będzie udawał wariata aż go w końcu wypuszczą. Zawsze umiał stwarzać pozory” – stwierdziła w „Fakcie” matka skatowanej kobiety.
To tylko jedna z wielu przerażających historii składających się na wielką księgę przemocy domowej, nękającej polskie rodziny. Skala zjawiska jest trudna do oszacowania, ponieważ wiele tego typu dramatów jest wciąż „zamiatanych pod dywan”. Ofiary nie proszą o pomoc, z różnych przyczyn: poczucia wstydu, obawy przed rozpadem związku albo zemstą sprawcy.
Z ostrożnych szacunków wynika, że co roku blisko 100 tysięcy Polaków (z czego blisko 70-80 proc. stanowią kobiety) pada ofiarami domowego piekiełka, choć oczywiście są to tylko zarejestrowane przypadki. W 2015 r. za przemoc wobec osoby najbliższej sądy rejonowe skazały 11,9 tys. osób; wśród 22,5 tys. pokrzywdzonych blisko 15 tys. to kobiety. Spośród osób skazanych, wobec 77 proc. z nich kary więzienia zostały warunkowo zawieszone, tylko 14 proc. usłyszało wyroki bezwzględnego pozbawienia wolności.
Fot. Thinkstock
Trochę światła na problem rzucają też statystyki policyjne. W 2015 r. funkcjonariusze wypełnili blisko 75 tys. formularzy „Niebieskiej Karty” (procedura wszczynana w związku z uzasadnionym podejrzeniem zaistnienia przemocy w rodzinie). To podobna liczba niż rok wcześniej, ale warto wspomnieć, że w 2014 r. było ich zaledwie 61 tys., a w 2012 – około 51 tys.
Jak wynika z niedawnych badań przeprowadzonych na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, wśród Polaków dominuje pogląd, że przemoc jest zjawiskiem powszechnym i dotyczy 20-40 proc. rodzin. Co trzeci ankietowany deklarował, że sam doświadczył tego problemu. W różnych formach, najczęściej przemocy psychicznej, czyli poniżania, krytykowania albo wyzywania. Wiele osób doznało też przemocy fizycznej, za którą uchodzi popychanie i szarpanie, rzadziej duszenie czy użycie lub groźba użycia noża albo broni palnej.
Fot. Thinkstock
Coraz powszechniejsza staje się przemoc seksualna. „Żyjemy w kraju, w którym pokutuje przekonanie, że kobietę może ewentualnie zgwałcić jakiś dewiant w ciemnej ulicy” – mówi w „Newsweeku” prof. Zbigniew Izdebski, znany badacz seksualności. „Ale żeby mąż żonę? Przecież, wpaja się kobietom od wieków, żona jest po to, by spełniać obowiązki. W tym obowiązek współżycia z mężem, niezależnie od tego, czy ma na to ochotę, czy nie” – dodaje.
Nic dziwnego, że w badaniach opinii publicznej co piąty ankietowany uważa, że nie istnieje takie zjawisko jak gwałt w małżeństwie. Tymczasem – jak wynika z raportu Feminoteki – 80 proc. sprawców przemocy seksualnej wobec kobiet to mężowie lub stali partnerzy ofiar. A najczęstszą przyczyną gwałtu jest odmowa seksu przez ciężarną żonę.
Fot. Thinkstock
W ustawie o przeciwdziałaniu przemocy domowej została ona zdefiniowana jako „jednorazowe albo powtarzające się umyślne działanie lub zaniechanie naruszające prawa lub dobra osobiste członków rodziny i innych osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących, w szczególności narażające te osoby na niebezpieczeństwo utraty życia, zdrowia, naruszające ich godność, nietykalność cielesną, wolność, w tym seksualną, powodujące szkody na ich zdrowiu fizycznym lub psychicznym, a także wywołujące cierpienia i krzywdy moralne u osób dotkniętych przemocą”.
Jak powinny postępować jej ofiary? Mogą skorzystać z porady specjalistów dyżurujących pod numerami telefonów zaufania np. „Niebieskiej Linii” (0 801 12 00 02, czynny od poniedziałku do soboty w godz. 10-22, w niedziele i święta 8-16) czy Centrum Praw Kobiet (600-070-717 – telefon interwencyjny; 22-621-35-37 – telefon zaufania łączący z psychologami i prawnikami). Wsparcie znajdziemy też w ośrodkach pomocy społecznej oraz powiatowych centrach pomocy rodzinie.
Fot. Thinkstock
Jeżeli znajdziemy się w sytuacji, która bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu, nie wahajmy się zadzwonić na policję. Organa wymiaru sprawiedliwości, zwłaszcza prokuratura, mają do dyspozycji dużo procedur, które powinny skutecznie zniechęcać domowego tyrana. Na przykład już na etapie postępowania przygotowawczego, czyli niemal natychmiast, prokurator może wydać zakaz zbliżania do ofiary, nakaz opuszczenia mieszkania na 3 miesiące czy nawet decyzję o eksmisji.
Ofiary przemocy domowej mogą też wystąpić o założenie „Niebieskiej Karty”. Wprowadzony kilka temu dokument służy gromadzeniu faktów związanych z przejawami patologii w danej rodzinie oraz ocenie zagrożenia jej eskalacją. Może ją założyć policjant, ale także przedstawiciel ośrodka pomocy społecznej, gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, szkoły czy służby zdrowia (np. lekarz przyjmujący pobitą osobę ma obowiązek wszczęcia procedury, nawet jeśli ofiara nie wyraża na to zgody).
Polecamy także: STOP przemocy w rodzinie
RAF