Nasz przeciętny wzrost? Coś około 170 cm w wysokich butach. Waga? Zawsze zbyt duża, choćbyśmy jadły tylko jeden posiłek dziennie albo nawet i tego sprytnie unikały. Włosy? Najczęściej farbowane. Zajęcie? Wciąż się uczymy, studiujemy (z różnym skutkiem, ale nie można nam odmówić chęci). Niektórym z nas udało się już znaleźć pracę. Mamy mężczyzn, których momentami nie znosimy, a jednak nie potrafimy bez nich żyć. Od siebie wymagamy luzu, ignorowania zdania innych i pouczania nas, choć nie zawsze nam to wychodzi. Chcemy być radosne, ale często zdarza nam się pogrążać w czarnych myślach. Wierzymy, że jesteśmy wyjątkowe i że uda nam się być szczęśliwymi. A czego wymagają od nas ludzie z naszego otoczenia? Że będziemy prymuskami, przynoszącymi ze szkolnych klasówek albo uczelnianych egzaminów czwórki i piątki. Że będziemy karne, posłuszne, grzeczne, zawsze ukłonimy się pani z sąsiedniej klatki i z uśmiechem na twarzy powiemy: „Dzień dobry”. Że wyjdziemy dobrze za mąż (cokolwiek to „dobrze” miałoby oznaczać) i jak tradycyjna, polska matka zajmiemy się wychowaniem dzieci. Czy jednak właśnie takie życie da nam szczęście? Czy będziemy z siebie dumne, robiąc to, czego zapragną inni? I czy grzecznie kłaniając się nieprzyjemnej sąsiadce, będziemy zadowolone?
Na pewno każda z nas miała w swoim otoczeniu dziewczynę - zołzę, której wydawało się, że jest lepsza od innych. Chodziła z podniesioną głową, rzadko się uśmiechała, dopuszczała do siebie tylko wąską, zamkniętą grupkę osób, najczęściej łudząco do niej podobnych. Czy kiedykolwiek pomyślałyśmy o tym, że ta dziewczyna mogła wieść szczęśliwe, fajne życie? Dlaczego tak jest? Czy wszystkie wierzymy, że siejąc dobro, zbieramy dobro? Fakt, bardzo szlachetna to idea, ale jednocześnie bardzo naiwna… Chyba nieraz się sparzyłyśmy, ślepo w nią wierząc…
Osoby zimne, choć na początku nie są traktowane jako dusze towarzystwa, już na „dzień dobry” budzą respekt, szacunek, a nawet podziw. Te wszystkie nieskazitelne dziewczyny, przy których czułyśmy się jak nieatrakcyjne ofermy, wcale nie były takie idealne. Może nie były nawet ładne, ale założyły duże czarne okulary przeciwsłoneczne, szły absolutnie wyprostowane, dozowały uśmiechy. Sprawiały wrażenie, jakby były z innej rzeczywistości, wszystko miały od nas lepsze! A przecież to była tylko gra pozorów… Te wszystkie superkosmiczne dziewczyny codziennie wracały do swoich domów, zmywały makijaż takim samym mleczkiem jak my, cierpiały z powodu zbyt wysokich szpilek i słodko gawędziły ze swoimi znajomymi na gg. One dobrze wiedziały, co robią. Bo czasem trzeba trochę pogłówkować, wydobyć ze swego wnętrza mistrzynię dyplomacji i kamuflażu… To trochę takie manipulowanie naszym wizerunkiem… Niestety, wchodząc np. do nowej firmy, wolimy być odebrane jako seksowne profesjonalistki niż słodkie dziewczynki z sąsiedztwa.
Na pewno zauważyłyście, że ludzie zaczynają być coraz bardziej sztuczni, sztywni, zarozumiali. Część z nich wcale taka nie jest, kreuje po prostu swój wizerunek. A pewnie wiesz, że w konfrontacji z takimi osobami robi nam się przykro i głupio, gdy naszą wylewność traktują jak zło konieczne. Pokażmy zatem, że wszyscy lansujący się i udający wielkie gwiazdy ludzie, nie robią nam łaski, gdy są dla nas mili. Choć swobodne i przyjazne usposobienie jest najbardziej pożądane, CZASEM warto nie szczerzyć się do wszystkich.
A teraz mały eksperyment. Źle zaczął ci się dzień, wstałaś lewą nogą, zaspałaś, założyłaś pogniecioną bluzkę i zdyszana wpadłaś na arcyważną rozmowę kwalifikacyjną. Tłumaczysz się zimnej jak skała sekretarce, że spóźniłaś się, bo to-to-to, a ona patrzy na ciebie litościwie i mówi łaskawie: „Pani czas minął, zapraszam kiedy indziej”. Zero empatii, współczucia, nie mówiąc już o cieniu sympatii… Czy wówczas cokolwiek warta jest ta cała kultura w postaci słów „dzień dobry”, „przepraszam”, „czy mogłabym”, „gdyby była pani tak uprzejma…”? Osoby na tego typu stanowiskach są dla nas, a nie my dla nich! Zwrócenie uwagi zimnym babom w okamgnieniu może je ustawić, a wtedy będą milutkie, jak nigdy dotąd. Nasza satysfakcja: bezcenna.
Czemu jeszcze warto być czasem zimną i nieprzyjemną? Bo wszystkie choć raz w życiu zawiesiłyśmy oko na tak zwanym typku spod ciemnej gwiazdy. Jego cechy szczególne: absolutnie fantastyczny wygląd, tajemnicze spojrzenie, oznaki bycia niegrzecznym, zero uśmiechu, surowa twarz… a przy tym tak idealnie cudowna, że nie mogłyśmy oderwać od niej wzroku. Dałybyśmy się pokroić za flirt, romans z tym facetem… I chociaż wszystkie znaki na ziemi i niebie pokazywały, że to nie jest mężczyzna dla nas, jakaś tajemnicza siła ciągnęła nas do niego. Ta zasada działa w dwie strony – absolutnie fantastyczna, tajemnicza, nieco niegrzeczna, nieuśmiechnięta i surowa dziewczyna może zawrócić w głowie bardziej niż wódka pomieszana z piwem… Tym bardziej że nie trzeba przypominać, iż faceci uwielbiają zdobywać. Chodzi przecież o to, żeby „gonić króliczka…”. Widziałaś kiedyś, żeby króliczek był kochany, wesoły, wiecznie zadowolony i tulił się do każdego napotkanego stworzenia? No właśnie. Postawą ciepło-zimną sprawisz, że facet oszaleje z pożądania. Pod warunkiem, że nie przesadzisz ze swoim lodem – co za dużo, to zawsze niezdrowo.
Poznajcie jeszcze jedną zaletę takiego zachowawczego sposobu bycia - pomaga wyrobić cechy, jakich może na chwilę obecną nam brakować:
I na koniec jedna uwaga – nie chodzi nam o to, żebyś od jutra przestała się uśmiechać i stała się najmniej lubianą osobą w szkole, na studiach lub w pracy. Nie! Chcemy ci tylko pokazać, że czasem naprawdę warto stać się nieprzystępną i zimną, bo wtedy ludzie bardziej docenią obecne wokół nas ciepło. To taka minirada na ociekające lukrem życie. Bo lukier w nadmiarze zawsze szkodzi, tak samo jak przesłodzone usposobienie. Niekiedy warto zmienić się w kogoś innego, choćby na chwilę, żeby złapać oddech i zacząć czytać w sobie jak w otwartej księdze. Zresztą, sama pewnie już wiesz, co robić ;).
Zobacz także:
Ewa Podsiadły