O tym, że dziecko raz na jakiś czas trzeba stłuc na kwaśne jabłko, przekonani są zwłaszcza ludzie „starszej daty”. Za ich czasów każdy maluch okazjonalnie (albo i częściej) musiał dostać porządne lanie. W szkołach dozwolone były kary cielesne, uczniowie byli bici linijkami, klęczeli na grochu albo po prostu obrywali od nauczycieli. W domu nie było lepiej. Ojciec chętnie wyciągał pas i bił dziecko, jednocześnie uważając, że tylko w ten sposób maluch nauczy się rozumu.
Mimo że współcześnie maluchy wychowywane są raczej bezstresowo, wciąż słyszy się historie o rodzicach stosujących regularną przemoc domową. Nierzadko bywa tak, że rodzina wydaje się przykładna, szczęśliwa, dobra, a za zamkniętymi drzwiami dochodzi do tragedii. Mąż bije żonę i dzieci, a sąsiedzi, którzy słyszą płacz za ścianą, udają, że wszystko jest w porządku.
W takiej patologii wychowała się 19-letnia Renata. – Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć tatę, który obroni mnie przed całym światem. Który opowie mi bajkę przed snem i który będzie mi powtarzał, że jestem jego wymarzoną córeczką. Zamiast tego wychowywał mnie kat, który się nade mną znęcał. Przez całe swoje życie pragnęłam, żeby umarł – wyznaje w naszej rozmowie.
Poznajcie jej wstrząsającą historię.
- Moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa? Mama skulona w moim pokoju na podłodze i szlochająca tak cichutko, żeby mnie nie obudzić. Tylko że ja wtedy nie spałam. Chwilę wcześniej wyraźnie słyszałam, że ojciec ją pobił, bo znowu wrócił do domu pijany i jak zwykle szukał zaczepki. Z tamtego okresu mam tylko przebłyski, ale przyznaj, że to straszne mieć zakodowane w pamięci takie wstrętne obrazy.
Kiedy w podstawówce koleżanka zapytała mnie właśnie o to moje najwcześniejsze wspomnienie, kłamałam jak z nut. Opowiadałam jej bajki o tym, że mój tatuś kupił mamie kwiatki, a mnie śliczną laleczkę i że to właśnie to pamiętam najlepiej z okresu dziecięcego. Bo właśnie o tym marzyłam. O ojcu, który przytuli mnie na dobranoc. Który opowie mi wieczorem bajkę. Który wyszepcze mi, że jestem jego ukochaną, wymarzoną córeczką. Zamiast tego wychowywał mnie kat, który się nade mną znęcał.
Miałam jakieś 6 lat, kiedy uderzył mnie po raz pierwszy.
- Mama była wtedy w ciąży, więc ją „oszczędzał”. Swoją agresję przeniósł na mnie, bo kat przecież zawsze musi mieć jakąś ofiarę. Tego dnia siedziałam w swoim pokoju i rysowałam coś na kartce. Na podłodze leżały zabawki, którymi wcześniej się bawiłam. I wtedy wszedł ojciec. Pachniał nieprzyjemnie wódką i miał szał w oczach. Zakradł się do mnie i powiedział zimno: „A co to za bałagan? Matka nie nauczyła cię porządku? To ja cię nauczę”. Patrząc mi prosto w oczy, zdjął ze spodni pasek i kazał mi wstać. Zaczęłam płakać, ale jego to jeszcze bardziej rozwścieczyło. Szarpnął mnie za rękę, a potem zaczął okładać pasem. Raz, drugi, trzeci, w końcu przestałam liczyć. A potem jakby nigdy nic kazał mi poukładać zabawki na półce.
Matka siedziała wtedy cicho i mnie nie broniła. Teraz to rozumiem – bała się, że poroni, jak ojciec zacznie lać i ją. Ale wtedy nie mogłam tego pojąć. Ten jej kompletny brak reakcji sprawił, że ją znienawidziłam, może nawet nienawidziłam jej wtedy bardziej niż ojca. A miałam tylko 6 lat. Sześcioletnie, przepełnione nienawiścią dziecko.
- Kiedy urodził się mój młodszy brat, okazało się, że jest niedorozwinięty psychicznie. To tylko przelało u ojca czarę goryczy. Obwiniał matkę, że mu „downa” urodziła, zamiast silnego, zdrowego syna. Mimo to bił ją rzadziej, a Radka nie dotykał w ogóle. Jakby mój braciszek nie istniał. Mama całkowicie poświęciła się ukochanemu synkowi, więc poczułam się jeszcze bardziej niekochana.
Utwierdzał mnie w tym przekonaniu ojciec, który ciągle mi powtarzał, jaka jestem brzydka i głupia. Lał mnie przy tym niemiłosiernie. Kablem, paskiem, kapciem, tym, co akurat mu się nawinęło pod rękę. Wtedy bił mnie wszędzie, ale kiedy zaczęłam chodzić do szkoły i na lekcje WF-u, zaczął bardziej uważać. Bił tam, gdzie siniaki nie rzucały się w oczy, czyli głównie w tyłek.
- W maturalnej klasie zaczęłam się spotykać z Adamem, kolegą mojej znajomej. To on był pierwszą osobą, przed którą się otworzyłam. Opowiedziałam mu o wiecznie pijanym i agresywnym ojcu, o obojętności matki, o chorym bracie, który miał swój świat. Niczego nie ukrywałam. Adam początkowo chciał się rozprawić z moim ojcem, ale powiedziałam mu, że do matury jakoś wytrzymam, a potem się wyprowadzę do innego miasta. I tak zrobiliśmy.
Zdałam egzaminy, a potem spakowałam się w jedną walizkę, uściskałam mamę i brata i powiedziałam, że się wyprowadzam. Ojca akurat nie było w domu. I dobrze, bo pewnie na odchodne dostałabym kilka ciosów z pięści.
Przyjechaliśmy z Adamem do Warszawy i zatrzymaliśmy się najpierw u jego kuzyna na kilka dni. Dość szybko znaleźliśmy tanią kawalerkę, ale z pracą nie było już tak różowo. Adam na szczęście dostawał pieniądze od rodziców, więc nie było tak źle. Teraz oboje już pracujemy i studiujemy. Nie żyjemy w luksusach, ale wiesz co? Pierwszy raz w życiu czuję się kochana. I pierwszy raz w życiu jestem szczęśliwa.
- Pamiętam, z jaką zazdrością słuchałam opowieści koleżanek z klasy, które chwaliły się swoimi ojcami. Tatuś Magdy zabrał ją w weekend do stadniny koni; tatuś Ani ugotował w niedzielę obiad dla całej rodziny, a tatuś Oli kupił jej domek dla lalek Barbie. A co ja mogłam powiedzieć o moim ojcu? Że miałam akurat spokojny wieczór, bo wrócił do domu tak zalany, że nawet nie miał siły mnie zbić? Dość szybko zrozumiałam, że bywają ojcowie, którzy kochają swoje dzieci i którzy nie stosują w domu przemocy fizycznej. I już wtedy, jako małe dziecko, pytałam Boga, dlaczego to właśnie ja mam takiego złego tatę, a nie np. Ola czy Magda.
Wiesz, jak brzmiała moja wieczorna modlitwa? Mówiłam Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo i Aniele Boży, a potem prosiłam: „I spraw Boże, żeby tata umarł”. Naprawdę modliłam się o śmierć własnego ojca. Ale on ciągle żył. Chlał i bił mnie kilka razy w tygodniu. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Nawet Bóg był przeciwko mnie.
- Im byłam starsza, tym bardziej próbowałam się bronić przed biciem. Jako nastolatka starałam się wyrwać mu z ręki kabel, czy pasek, ale ojciec był ode mnie silniejszy. Krzyczałam za każdym razem, kiedy mnie lał, ale sąsiedzi byli głusi. Na klatce mówili ojcu „dzień dobry” jakby nigdy nic. Jakby był normalnym, kochającym tatusiem. A mnie nigdy nie patrzyli w oczy. Tak było najwygodniej – udawać, że problem nie istnieje.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek porozmawiała z ojcem na jakikolwiek temat, poza porządkiem w domu, czy stopniami w szkole. Wymagał ode mnie samych piątek i szóstek, choć na co dzień fundował mi zwykłą patologię. Mama z kolei była zainteresowana tylko Radkiem, ja jej nie obchodziłam w ogóle.
Bolało mnie jeszcze jedno: że nie mogę nikogo przyprowadzić do domu. Nigdy nie zaprosiłam do siebie żadnej koleżanki. Niektóre się domyślały, że coś jest nie tak, ale nie drążyły tematu. Podobnie nauczycielki, bo przecież uczyłam się dobrze. A że smutna, zamknięta w sobie, zalękniona… to ich nie obchodziło.