Nieśmiałość, choć w jakiejś formie dotyka większości ludzi, nie jest w dzisiejszych czasach w cenie. Na każdym kroku słyszymy, że powinniśmy być pewni siebie, przebojowi, zaradni. Tylko w ten sposób osiągniemy sukces, bo świat nie lubi słabych, zakompleksionych i wycofanych. Nie radzisz sobie z publicznymi wystąpieniami? Nie potrafisz swobodnie odezwać się do każdej napotkanej osoby? Znasz swoje ograniczenia i słabe strony? Lubisz czasami pomilczeć? Jesteś nieśmiała i powinnaś coś z tym zrobić. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że być może to wcale nie nieśmiałość, ale po prostu charakteryzujesz się introwertyczną osobowością.
Prawdziwy problem pojawia się wtedy, kiedy Twoja postawa zaczyna utrudniać Ci życie i nie jesteś w stanie normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Boisz się odezwać i zawalczyć o swoje, nie potrafisz zachować się asertywnie i zgadzasz się na wszystko, nawet jeśli nie jest to dla Ciebie dobre, a prawdziwą torturą staje się zwykła wizyta w sklepie czy spotkanie z innymi ludźmi w pracy lub szkole. Wtedy trudno mówić o zwykłej nieśmiałości, ani tym bardziej introwersji. Mamy wtedy do czynienia z zaburzeniem na tle nerwicowym – fobią społeczną.
Jagoda od najmłodszych lat miała problem z postrzeganiem siebie i świata. Wydawało jej się, że nic nie jest warta, a równocześnie wszyscy tylko czekają na jej potknięcie. Na wszelki wypadek wolała niewiele mówić i nie rzucać się w oczy. Rodzice dostrzegali ten problem, ale twierdzili, że z nieśmiałości każdy kiedyś wyrasta. W przypadku naszej bohaterki wcale tak nie było. Objawy nasilały się, by przyjąć przerażającą formę...
Jagoda ma marzenia, chociaż nie wybiegają one za bardzo w przyszłość. O relacji z mężczyzną woli nawet nie myśleć. Dzisiaj to jeszcze niewyobrażalne. Na razie skupia się na drobnych sprawach, które poprawiłyby komfort jej życia. Jej noworoczne postanowienie dla większości brzmi dziwnie, ale dla niej to przełom. Plan jest prosty - raz w tygodniu wyjść z domu na przynajmniej pół godziny. Pochodzić wzdłuż ulicy, może nawet wstąpić do pierwszego lepszego sklepu, uśmiechnąć się do sprzedawczyni, przymierzyć bluzkę.
Przed Jagodą jeszcze długa droga, ale pierwszy krok już zrobiła. Czy będą kolejne? Jeśli będzie kontynuowała terapię i trafi na ludzi, których nie będzie musiała się obawiać, na pewno tak.
Fot. David LaChapelle
Do momentu ukończenia szkoły podstawowej nie mogła liczyć na niczyje wsparcie. Myślała, że taka się urodziła i nic nie da się z tym zrobić. Będzie wycofana i da się wyszaleć innym. Niestety, fobia, której się nabawiła, nie oznaczała jedynie, że czuła się niepewna siebie i stroniła od sytuacji publicznych. W pewnym momencie zaczęła bać się własnego cienia. Rozmawiać potrafiła tylko z członkami swojej rodziny, choć i tak nie pozwalała sobie na zbytnią otwartość. O relacjach z innymi nie było nawet mowy. W podstawówce, choć nerwica się nasilała, czuła się jeszcze jakoś bezpiecznie. Zmiana szkoły na liceum okazała się prawdziwym koszmarem.
Od tego czasu minęło wiele lat i Jagoda tak naprawdę dopiero teraz zaczyna z tym walczyć. Jak twierdzi, pewnie już nigdy nie będzie do końca „normalna”, ale chce przynajmniej zacząć sobie radzić z podstawowymi sprawami. Spokojnie spać, nie obawiać się każdego kolejnego dnia w pracy, potrafić pójść na zwykłe zakupy czy do fryzjera. Na razie ogranicza się do zakupów przez Internet, a jej włosami zajmuje się zaufana fryzjerka, która odwiedza ją w domu. To tylko drobne przykłady, bo problemy pojawiają się dosłownie na każdym kroku. O spotkaniu twarzą w twarz nie było mowy. Gdyby sama się do nas nie odezwała, nie miałybyśmy pojęcia o jej istnieniu. Wszystko zaczyna się od jednej wiadomości...
Fot. David LaChapelle
„Mam na imię Jagoda. Jestem 29-latką z prozaicznymi problemami, które dla mnie są ogromne. Zdiagnozowano u mnie fobię społeczną, przez którą straciłam praktycznie całe życie. Moi rówieśnicy mogą pochwalić się własnymi rodzinami i gronem zaufanych przyjaciół – ja nie mam nikogo poza rodzicami. Przez lata nikogo to nie interesowało. Dla wszystkich byłam po prostu dziwna i albo z tego wyrosnę, albo nie. Czas mijał, a ze mną było coraz gorzej. Pewnie nikogo nie będzie to interesowało, ale chciałam o tym napisać. To tylko mail, ale dla mnie ogromny wyczyn. Wreszcie potrafię nazwać rzeczy po imieniu. Robię to dla siebie, ale także wszystkich, którzy tak jak ja nie potrafią normalnie żyć.
Chciałabym zwrócić uwagę na takich ludzi, jak ja. Jesteśmy, chociaż zazwyczaj nas nie widać. Siedzimy w domach, a kiedy musimy z nich wyjść, dostajemy ataku paniki, kiedy ktoś tylko na nas spojrzy. Nie mamy przyjaciół, partnerów, nie potrafimy załatwić najprostszych spraw. Kiedy ktoś się o nas dowiaduje, zostajemy nazwani wariatami i dziwakami. Z takimi ludźmi nikt nie chce mieć do czynienia. Problem w tym, że my nie potrafimy zrobić pierwszego kroku. Jestem w trakcie terapii i psycholog zachęcił mnie, żeby powiedzieć o tym wszystkim. Stąd moja wiadomość, która także kosztuje mnie wiele nerwów” - przeczytałyśmy w mailu.
„Kiedy miałam kilka lat, czerwieniłam się ze wstydu, kiedy ktoś coś do mnie mówił. Kiedy miałam kilkanaście lat, nie potrafiłam powiedzieć zwykłego „cześć” do ludzi z klasy. Teraz, kiedy jestem przed trzydziestką, nie umiem samodzielnie żyć. Nie wyrosłam z nieśmiałości, tylko jest ze mną coraz gorzej. Już nie tylko się czerwienię i milczę. Pojawiły się też inne objawy – w sytuacjach stresujących (czyli niemal w każdej chwili, kiedy mam do czynienia z innymi ludźmi) zaczynam się pocić, moje ciało drży, nie umiem zebrać kilku słów, by stworzyć zdanie, kręci mi się w głowie i jestem nawet w stanie zemdleć. Tylko dlatego, że pani w piekarni mówi do mnie „dzień dobry”, albo zaczyna o coś dopytywać.
Podobno jestem inteligentna i powinnam robić karierę, ale nie potrafiłam zrobić żadnego kroku w tym kierunku. Cudem skończyłam liceum, a o studiach nie było nawet mowy. Kiedy odebrałam świadectwo maturalne, wtedy naprawdę odetchnęłam. Pomyślałam sobie, że już nie muszę wychodzić z domu i wreszcie będzie dobrze. I przez kolejny rok tak było. Gdyby rodzice nie powiedzieli „dość”, byłoby tak do dzisiaj. Zmusili mnie do szukania pracy, ale to mnie przerosło. Bałam się wysłać CV, a co dopiero mówić o spotkaniu w jakiejś firmie. Udało się po znajomości. Wszystko załatwili rodzice, a ja zgodziłam się tylko na rozmowę telefoniczną. Dziwię się, ale mnie przyjęli” - zwierza się Jagoda.
„Nie robię niczego wielkiego, ale sam fakt, że muszę chodzić do biura i czasami coś do kogoś powiedzieć, to i tak za dużo. Gdyby szef nie był znajomym ojca, mogłabym zapomnieć o pracy, bo ludzie z tak silną fobią zazwyczaj w ogóle sobie nie radzą. Do pracy wychodzę 1,5 godziny przed czasem. Żeby było jeszcze spokojnie i nie musiałabym mijać za dużo osób na ulicy czy w autobusie. Zamykam się ze swoimi papierami, potem wychodzę i szybko wracam do domu. Zakupy tylko przez net, fryzjerka w domu, praktycznie żadnych rozmów telefonicznych, spotkań ze znajomymi, faceta. Szaleństwo, prawda? Ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że to naprawdę nienormalne. Wcześniej było mi z tym dobrze.
Prawie rok zbierałam się na wizytę u psychologa. Potem skierowano mnie do psychiatry. Zdiagnozowano silną fobię społeczną i kilka innych zaburzeń. Ciągle mi powtarzają, że nie jestem wariatką. Po prostu mam problem z emocjami, zbyt krytycznie na siebie patrzę. Zaczęły się rozmowy i leki. Jest odrobinę lepiej, ale dalej nie wyobrażam sobie normalnego wyjścia do sklepu, kina czy poznania kogoś nowego. Rozmawiam praktycznie tylko z rodzicami i jedną koleżanką na Facebooku. A piszę tego maila, bo tak mi poradzono. Nie wiedziałam, komu mam się zwierzyć, więc trafiło na Was. Może dzięki temu sama się otworzę, a inni dostrzegą takie osoby, jak ja” - kończy wiadomość Jagoda.
Kontaktujemy się z naszą bohaterką. Oczywiście mailowo, bo rozmowa twarzą w twarz jest niemożliwa. Wymieniamy kolejne wiadomości, w których 29-letnia Jagoda opowiada nam jeszcze więcej o sobie.
Jedyną prawdziwą przyjaciółkę miała wyłącznie jako dziecko. Koleżanka z klasy była jedyną osobą, do której potrafiła się zbliżyć. Dobrze wspomina ten okres, bo dzięki niej miała więcej odwagi w relacjach z innymi. W liceum była już sama i nie widziała żadnego powodu, by po lekcjach wychodzić z domu. Największą traumą było publiczne przepytywanie przez nauczyciela. Uczyła się dobrze, ale w takich sytuacjach nie potrafiła powiedzieć niczego sensownego. Sprawdziany pisała na 5, z odpowiedzi niemal zawsze dostawała 1. Szkolny pedagog próbował z nią rozmawiać, ale kiedy natrafił na mur obojętności, zostawił sprawę.
Jagoda nie miała żadnych innych znajomych. Wokół niej byli wyłącznie ludzie, których znała z widzenia, ale nie potrafiła z nikim nawiązać kontaktu. Nigdy nie miała bliskiego kolegi, a co dopiero mówić o chłopaku. Nie oznacza to, że nigdy nie była zakochana. Zaledwie 2 lata temu poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. Widywała go w pracy, ale obserwowała wyłącznie z dystansu. Kiedy nadarzyła się okazja i chciał się jej przedstawić – dostała ataku paniki i zamknęła się w łazience.
Tak kończą się niemal wszystkie próby nawiązania kontaktu z kimkolwiek. Kiedy musiała wyjść na miasto, bo nie była w stanie załatwić tej sprawy w inny sposób, planowała to przez dwa tygodnie. Chodziło wyłącznie o wizytę u okulisty i dobór nowych okularów. Na miejscu przestała logicznie myśleć i w czasie badania przytakiwała na każde słowo lekarza. Nie był w stanie ustalić, jakich szkieł potrzebuje. Na wszelki wypadek mówiła, że wszystko widzi, chociaż rozmazanych liter nie była w stanie odczytać. Udało się dopiero wtedy, kiedy poszła tam z ojcem.
W domu nikomu nie przyjdzie na myśl, by wysłać Jagodę po świeże pieczywo czy gazetę. To dla niej zbyt wiele. Tam też trzeba się odezwać i podjąć decyzję. Nawet tak prozaiczną, jak wybór bochenka chleba. Spojrzenie innych dosłownie ją paraliżuje. Zdaje sobie sprawę, że zachowuje się dziwnie, zastanawia się, jak patrzą na to inni, a wtedy zamyka się jeszcze bardziej. Widoczne są pierwsze efekty leczenia psychiatrycznego. Być może to efekt rozmów, których wciąż się boi, lub leków psychotropowych, które zaczęła przyjmować. Ostatnio pozwoliła sobie na małe szaleństwo i zamówiła pizzę przez telefon. Na dodatek sama odebrała ją od dostawcy. Jeszcze kilka miesięcy temu było to dla niej nie do pomyślenia.