Powinnam wreszcie zadbać o zęby i dobrze o tym wiem. Tylko co z tego, skoro tak bardzo się tego boję? Mam od dawna uraz do dentystów. To się chyba wzięło z czasów szkolnych, kiedy w czasie lekcji wzywano do gabinetu. Najpierw przegląd, a potem po kolei wołali wszystkich z dziurami i na siłę borowali. To było straszne. Pamiętam ten paskudny zapach i okropną lekarkę, która nie była w ogóle delikatna. Wierciła na chama, ledwo znieczulała i do dzisiaj zawdzięczam jej kilka czarnych plomb. Nigdy nikomu się do tego nie przyznawałam, ale od czego czasu nie byłam u normalnego dentysty...
Pamiętam jak w gimnazjum coś mnie bolało, to wolałam sama sobie rozchwiać zęba i potem go wyrwać nitką, niż iść po pomoc do specjalisty. Do dzisiaj tak mam. Jak mnie coś boli, to zażywam mnóstwo tabletek, aż przejdzie. Ból oczywiście wraca, ale potem ząb jest już tak przeżarty próchnicą, że nawet nic nie czuję. Mam szczękę w tragicznym stanie. Kilkanaście lat bez dentysty pewnie nie mieści Wam się w głowach, ale taka jest prawda.
fot. Thinkstock
Nie wiem czego tak dokładnie się boję. Słyszę dużo dobrego o dzisiejszych lekarzach. Podobno w gabinetach jest miło, prawie nic nie boli i wszystko można szybko załatwić. Ale moja przerwa trwała chyba zbyt długo i teraz mam do roboty połowę szczęki... Borowanie i plomby nie wystarczą, bo wypadałoby jeszcze uzupełnić lukę po stałym zębie, wyczyścić wszystko, może leczyć kanałowo. To będzie długo trwało i pewnie kosztowało majątek. To mi nie pomaga, żeby się wreszcie przełamać...
Jeszcze gorszy od strachu jest wstyd. Jestem zadbaną dziewczyną, która lubi się dobrze ubrać, zawsze jestem umalowana, a w buzi mam jeden wielki syf. Naprawdę nie ma się czym chwalić. Wiem, że dentyści różne rzeczy widują, ale ja się wstydzę to komukolwiek pokazać! Pewnie sobie pomyśli o mnie same najgorsze rzeczy. Nikt normalny nie doprowadziłby się do takiego stanu.
fot. Thinkstock
Boję się samej wizyty, zabiegów, bólu, kompromitacji i pieniędzy, które będę musiała wydać, a przecież ich nie mam. I tak od chyba dwóch lat sobie wmawiam, że trzeba wreszcie pójść, a nic z tym nie robię. Skończy się na tym, że po trzydziestce już będę musiała iść i wyjdę stamtąd ze sztuczną szczęką. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, ale to nic nie daje. Dalej nie potrafię się zebrać.
Nie wiem jak mam to zrobić. Raz już nawet wykręciłam numer do gabinetu, ale zaczęłam tak szybko oddychać, że prawie straciłam przytomność. Usłyszałam tylko „gabinet...” i się rozłączyłam. Nie mogłam wydusić słowa. Więcej już nie próbowałam, a jak widzę gabinet przy ulicy, to aż spuszczam głowę.
Jak mam się do tego zmusić? Pomóżcie!
Olga