Problem może trochę żałosny, ale ciekawi mnie, jak sytuację oceniłyby osoby z zewnątrz, dlatego piszę. Na wstępie zaznaczę, że nie należę do kochliwych osób. Właściwie nigdy nie zakochałam się tak „bez pamięci”, żeby chudnąć, myśleć tylko o wybranku i robić głupoty by się do niego zbliżyć. Nie mówię, że bym tego nie chciała, po prostu wydaje mi się, że nie jestem w stanie się tak prawdziwie zakochać, bo zawsze zwycięża trzeźwe myślenie. Np. „przystojny, miły, ale na odległość to nie ma sensu”. Albo „przystojny, inteligentny, ale pali”. Takie głupoty. W sumie, jakbym się naprawdę zakochała, to te szczegóły nie miałyby chyba większego znaczenia, nie? W efekcie w wieku 21 lat nie mam na swoim koncie żadnych poważnych związków.
I tak sobie żyłam, przyzwyczajona do samotności, aż nagle zachciało mi się zmian i postanowiłam wyjechać za granicę. Popracować, nauczyć się nowego języka. Wynajęłam pokój. Jednak dużo płaciłam za wynajem i nie dogadywałam się za bardzo ze współlokatorką, więc choć nie lubię przeprowadzek, zaczęłam się rozglądać za nowym lokum. W międzyczasie na kursie języka pojawił się Nowy. Spodobał mi się. Jak to ja, stwierdziłam, że nie mam szans, że bariera językowa i tak dalej. No i on, to takie klasyczne „ciacho”. Naprawdę przystojny. Tacy są ponoć zadufani w sobie, prawda? Nie śniłam o nim nocami, dużo pracowałam i widywałam go wyłącznie na kursie.
Mijały tygodnie, zadzwoniła koleżanka, że ktoś tam się wyprowadza i wobec tego będzie wolny pokój za dużo niższą cenę, niż tę, którą płaciłam. Ironia losu, na spotkaniu z właścicielką, już właściwie zdecydowana na wyprowadzkę, dowiedziałam się, że moim przyszłym współlokatorem, jednym z trzech, będzie ów Pan Przystojny. Cena kusiła, właściwie nie było żadnych przeciw i od początku stycznia mam nowy pokój.
Okazało się, że chłopak z kursu jest nie tylko przystojny, ale też niezwykle sympatyczny. Naprawdę go polubiłam. Jest bardzo pogodny, dobrze wychowany, pomocny i inteligentny. Do tego gotuje i gra na gitarze. Mamy podobny gust muzyczny lubimy spędzać czas w podobny sposób. On mnie też chyba polubił, okazuje mi sympatię, dobrze się przy n im czuję. No i z czasem zaczął mi się naprawdę podobać. Jak nikt wcześniej. Ale nie mogłam nie zauważyć obrączki na jego palcu. Zdziwiłam się, bo jest starszy ode mnie zaledwie o dwa lata. Zapytany odpowiedział mi, że nie jest żonaty, ale w jego kraju jest taka stara tradycja, coraz mniej popularna, że pary noszą takie obrączki, jeszcze nawet przez zaręczynami. Nie wypytuję go o jego dziewczynę. Wiem, że jest w Ameryce Południowej (oboje są z kraju Ameryki Płd.), że jest ładna i są razem już 4 lata. Nigdy nie próbowałabym im wejść w drogę, ale obawiam się, że sytuacja niedługo zacznie mnie przerastać.
Jestem dla niego serdeczną przyjaciółką, tak mnie traktuje. Gotujemy razem, spędzamy razem sporo czasu. Nawet jak go unikam, widzimy się parę razy dziennie choćby w kolejce pod łazienką. W żaden sposób nie okazuję mu, że z mojej strony to jest nie tylko przyjaźń. Wiem, że jest wierny swojej dziewczynie i że ją kocha. To widać. Z tego co wiem, ona ma przyjechać za dwa miesiące, w odwiedziny.
Przez to głupie zauroczenie nie dostrzegam innych mężczyzn. Mam tu znajomych, obu płci. Czasem wspólnie imprezujemy i boję się, że niedługo zacznę uciekać od myśli o tym chłopaku właśnie za pomocą imprez i alkoholu. Myślę o kolejnej przeprowadzce, ale nie znalazłabym nic tańszego. Obecne mieszkanie naprawdę bardzo mi odpowiada. Zresztą, jak wytłumaczyłabym ten pomysł współlokatorom i właścicielce?
Czuję się coraz gorzej. Utknęłam w tym słynnym „friendzone” i to bagienko wciąga mnie coraz bardziej i bardziej... Pracę mam do końca czerwca, później wrócę do Polski i sama nie wiem co dalej. Ktoś mówił, że miłość uskrzydla? Dobre sobie.
W sumie sama nie wiem, czego od Was oczekuję. Pocieszenia? Czy może po prostu chciałam się wyżalić i jak wyślę ten list, zrobi mi się lepiej.
Pozdrawiam,
Antonina