Sama nie wiem, dlaczego to piszę, w końcu całe 21 lat swojego życia byłam absolutnie przekonana o swoim geniuszu i zaradności, więc wszelkie przeszkody na drodze usuwałam sama. Do czasu. Nie wiem nawet od czego zacząć, może od tego, że wszystko w życiu przychodziło mi względnie łatwo? Nigdy nie miałam problemów z nauką, przodowałam w ocenach do końca liceum i nigdy nie musiałam przykładać się do lekcji po zajęciach. Zresztą, nie to wtedy było najważniejsze. Mój życiowy cel polegał wtedy na tym, aby należeć do najpopularniejszej grupki w szkole i z nią przeżyć te wszystkie przygody z filmów.
Przez kilka lat niemal każdy wieczór spędzałam z inną grupką osób, przy innym alkoholu, w innych objęciach. Potem nastąpił moment kryzysowy. Spaliłam za sobą wszelkie mosty, odcięłam się od bliskich, a cały swój blask przeniosłam do sieci. Tam również miałam swoje życiowe pięć minut. Na serwerze pewnej gry zaprzyjaźniłam się z samym adminem. Tu nastąpiły dwa lata grania do białego rana, pisania pierwszych programów i niezdrowej fascynacji facetem, o którym nie wiedziałam praktycznie nic.
To dzięki niemu studiuję teraz informatykę i zarabiam pieniądze, o jakich dziewczyny w moim wieku mogą pomarzyć. A i tak robię wszystko, aby to stracić. Na tym polega mój problem, z jednej strony chcę się rozwijać, zdobywać nowe umiejętności i wzbogacać cywilizację, z drugiej strony mam ochotę żyć bezproduktywnym życiem małego szaraka. Ostatnio zerwałam wszystkie kontakty, została mi mała grupka osób z którą spotkania przypominają powolną drogę w dół (nie będę się tu zagłębiać w szczegóły).
Chłopak z którym tak dobrze się dogaduję wyjaśnił mi zeszłej nocy, że jestem modelowym przykładem osobowości typu borderline. Nie jestem żadną hipochondryczką, ale teraz zaczęło się układać w spójną całość. Nie miałam pełnej rodziny, a obraz taty, który utrwalił mi się w pamięci jest moim męskim odpowiednikiem z przeszłości. Te same siły ciągną mnie w górę i w dół jednocześnie, bez problemu nawiązuję kolejne nowe znajomości tylko po to aby je po pewnym czasie zerwać, skłonności do autodestrukcji, nieważne.
Mam w życiu cele, które wzajemnie się wykluczają, nie potrafię trzymać dłużej żadnego związku, ciągle oscyluję pomiędzy bezgranicznym uwielbieniem a nienawiścią do siebie samej. Bliscy mi nie pomogą, bo wciąż wmawiam sobie, że robią wszystko, żeby mnie zniszczyć. A do specjalisty też nie chcę iść, bo etykieta „psychicznej” odbierze mi resztki zdrowego rozsądku.
Nie chcę żadnych porad, chcę tylko usłyszeć, że nie jestem jedyna i że intensywną pracą nad sobą uda mi się wyrobić poczucie własnego ja i przywrócić radość życia!
Justyna