Mam na imię Zuza i przez kilka ostatnich lat walczyłam z chorobą nowotworową. To był straszny czas dla mnie i mojej rodziny. Ciągle w szpitalach, wycieńczająca terapia, nawroty i tak w kółko. Rodzice nie dali za wygraną i robili wszystko, by mi się udało. I chyba wszystko skończy się dobrze. Od roku nic złego nie pojawiło się w moim organizmie, więc nadzieja jest uzasadniona. Chyba jeszcze trochę pożyję. I bardzo się z tego cieszę! Nie będę się wdawała w szczegóły, ale w wyniku leczenia zniszczono nie tylko chorobę, ale także moje włosy. Prawdopodobnie nieodwracalnie.
W czasie chemii to normalne, ale minęło już trochę czasu i żaden włosek na głowie jeszcze się nie pojawił. Odrosły mi rzęsy i brwi, a głowa wciąż łysa... Są różne teorie. Albo to wina naświetlań, chemioterapii i silnych leków, albo do raka przyplątało się jeszcze łysienie. Na razie nie ma perspektyw. Rodzice szukają specjalistów, którzy mogliby się tym zająć, ale na chwilę obecną nie ma nawet stuprocentowej diagnozy. Nie bez powodu muszę liczyć się z tym, że nigdy już pójdę do fryzjera. Chyba, że z peruką. A tej za żadne skarby nie chcę!
Po wypadnięciu włosów było mi wszystko jedno, bo liczyło się tylko życie. Później było już ze mną lepiej, mogłam przyjeżdżać do domu na święta i weekendy, chodzić z mamą i siostrą po sklepach itd. Wszyscy myśleli, że to straszne i trzeba się jakoś maskować. Najpierw były chustki, czapeczki, potem sztuczna peruka, a następnie taka z prawdziwych włosów. Starali się, żebym wyglądała w miarę normalnie. O ile chustka była do zniesienia, tak peruki nie potrafiłam zaakceptować.
Wyglądałam jak karykatura. Jestem młodą dziewczyną, a te dziwne włosy strasznie mnie postarzają. Żaden kolor ani fryzura mi nie pasują. Wolę rzucać się w oczy łysiną, niż peruką, którą nie trudno odróżnić od własnych włosów. Dzisiaj nie mam już żadnego problemu, by wyjść z domu bez niczego na głowie. Niektórzy dziwnie na mnie spoglądają, ale mam to gdzieś. Żyję, chodzę, czuję i to jest najważniejsze. Włosy to dodatek, dla mnie niekonieczny.
Rodzice mówią, żebym była sobą i do niczego się nie zmuszała. Mimo to, mama ciągle przynosi do domu jakieś czapki, kapelusze, przegląda katalogi peruk. Więc jej chyba na tym zależy... Może się mnie wstydzi? Na razie nie spotkałam się z żadnymi niestosownymi komentarzami od znajomych i przypadkowych ludzi. Wyglądam inaczej, ale chyba nikogo nie straszę swoją łysiną...
Chyba, że sobie to wmówiłam i coś powinnam z tym zrobić? Krępowałby Was widok lub towarzystwo kogoś takiego?
Zuza