Jest mi bardzo przykro o tym mówić, ale nie mogę dłużej udawać. Mam starszą siostrę, która w ogóle sobie z niczym nie radzi. Mimo to, wszyscy nadal się nią przejmują. Ja nie jestem ważna, bo nie mam takich problemów, jak ona. Rodzice wokół niej skaczą i ja też jestem do tego zmuszana. Już tyle lat jej pomagamy i nic się nie zmienia. Nie powinnam tak nawet myśleć, ale ona jest wrzodem na naszej rodzinie.
Z jednej strony ją kocham i chcę wspierać, ale z drugiej – ile można? To się ciągnie już tak długo, że nie wierzę w poprawę. Zacznę od początku. Kilka lat temu była sielanka. Miała fajnego chłopaka, zamieszkali razem i nic złego się nie działo. Pracowali, dobrze zarabiali i było fajnie. Potem był ślub, za który w większości zapłacili moi rodzice. Dalej ciąża i gorzej, gorzej, gorzej...
Już nie miała gdzie wrócić, bo jej zakład pracy się rozleciał. Na dodatek jej mąż też stracił pracę. Z jego winy, bo coś zawalił. Nawet była jakaś sprawa w prokuraturze. Było fajnie, ale się skończyło. To spadło oczywiście na nas.
Oni wpadli w jakiś straszny dół, z którego nie ma już chyba wyjścia. Kiedyś im się udało z pracą, ale teraz nie widzę nadziei. Jej mąż skończył tylko technikum, z poprzedniej roboty wyrzucili go z naganą. Ona też za długo się nie napracowała. W tym wieku już wiele nie zdziałają. Zawsze będą musieli zajmować się byle czym za byle jakie pieniądze. Jak to ma dłużej wyglądać? Ja też mam swoje wydatki, a nie mam sumienia im odmawiać.
Już mniejsza ze mną. Ja się wyprowadzę, zacznę swoje życie i zrozumieją, że moja pomoc się skończy. Ale rodzice z tym zostaną, bo przecież nie będą patrzeć, jak ich córka popada w biedę. To nie jest normalna rodzina. Jeszcze nie słyszałam żali z ich strony, ale nie wygląda to najlepiej... Czasami mi wstyd za siostrę i jej męża. Dorośli ludzie, którzy z niczym sobie nie radzą.
Żyją na nas jak jakieś pasożyty. Już nawet przestają prosić, bo pomoc im się podobno należy. Jestem zwyczajnie wściekła!
Alicja
Kiedy urodził się ich synek, to przez chwilę była euforia. Potem, jak przyszło co do czego, zaczęły się schody. Mąż znalazł jakieś dorywcze zajęcie, ona też gdzieś się zaczepiła. Ale to już nie to samo. Nie wiem, czy razem wyciągają chociaż 2 tysiące miesięcznie. Ciągle brakuje im pieniędzy. Dosłownie na wszystko! Rodzice dokładają się do czynszu, ja kupuję różne rzeczy dziecku, a i tak ciągle od nas pożyczają.
Jak mam, to im daję. Obiecują, że oddadzą za tydzień, bo wtedy dostaną wypłaty. Po dwóch tygodniach twardo mi oddają, a ja nie mam sumienia wziąć. Zawsze naiwnie myślę, że dzięki temu w kolejnym miesiącu im nie zabraknie. Oczywiście nie... Po chwili znowu się żalą, że na coś nie mają. Pożyczam, nie oddają, pożyczają dalej. To ja z rodzicami ich w dużej mierze utrzymujemy.
Teraz siostrzeniec poszedł do przedszkola i oczywiście jest problem z opłacaniem. Kolejny wydatek po naszej stronie.