Od trzech lat jestem mężatką, od dwóch matką i bardzo chciałabym napisać, że spełniam się w tych rolach. Zawsze marzyłam o własnej rodzinie, ale kiedy wreszcie to mam, wcale mi się to nie podoba. Kocham męża i wiem, że mamy przed sobą długie lata wspólnego życia. Będzie dobrze, przynajmniej taką mam nadzieję. Kocham też mojego synka, który codziennie mnie zaskakuje i wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nie boję się jednak powiedzieć, że zaczyna mnie to męczyć.
Naiwnie myślałam, że można być żoną, matką i szczęśliwą kobietą. W bajkach i filmach wygląda to tak ładnie... Rzeczywistość bardzo mnie dobiła, bo wcale nie jest tak fajnie. Jedyne, czym się zajmuję, to opieką nad dzieckiem, sprzątaniem, gotowaniem obiadków. Straciłam kontakt z większością znajomych, a pogadać mogę najwyżej z własną matką. Przerwałam pracę, nie obroniłam magisterki. Mogę być spełniona rodzinnie, ale jako kobieta czuję się fatalnie. Czasami zazdroszczę koleżankom, które nie mają dzieci i innych ważnych spraw na głowie.
fot. Thinkstock
Od kilku miesięcy próbują mnie namówić na wspólne wyjście. Marzy mi się taki babski wieczór, ale ciągle coś wypada. To mały chory, to nie ma go z kim zostawić, to znowu mąż coś wymyśla. Ja już nie mam nawet jednego wieczoru w roku tylko dla siebie. A trwa to od 3 lat. Czasami mam wrażenie, że oszaleję. Chciałabym to rzucić, uciec i mieć święty spokój. Potem patrzę na moich chłopaków i mi przechodzi, ale nie na długo. Ciągle odczuwam takie ograniczenie. Że ja już nic nie mogę i zostały tylko obowiązki.
Koleżanki odłożyły decyzję o macierzyństwie na dalszą przyszłość i chyba dobrze zrobiły. Gdybym wiedziała, jak to wygląda, to też bym się nie spieszyła. No, ale stało się i jestem tu, gdzie jestem. Z mężem, synem, ale jednak trochę samotna. Nie mam z kim o tym pogadać. Rodzina nie zrozumie moich wątpliwości, a koleżanki stwierdzą tylko, że sama jestem sobie winna. Miałyby trochę racji...
fot. Thinkstock
Staram się być dobrą mamą, ale nie spełniam się w tej roli. Stało się, mam cały dom na głowie, ale wolałabym zajmować się innymi przyjemniejszymi sprawami. Tak jak koleżanki. Mają facetów, ale także swoje życie. Mogą w jednej chwili zebrać się na wyprawę po sklepach, mogą wyjść wieczorem, bawić się, a później odsypiać do południa. Ja już praktycznie nic nie mogę i to mnie dobija. Może minęłam się z powołaniem? Nawet nie chcę tak myśleć, bo skrzywdziłabym tym moich chłopców.
Szkoda, że od tego wszystkiego nie można wziąć urlopu, znaleźć czas na zastanowienie, oderwać się. Chyba pozostaje mi tylko narzekać w głębi duszy i dalej robić swoje. A to staje się coraz trudniejsze.
K.