Kilka dni temu był u mnie ksiądz z wizytą duszpasterską. Postanowiłam go przyjąć, chociaż mój narzeczony był przeciwny. Daleko mu do Kościoła. Poza tym, żyjemy w wynajmowanym mieszkaniu, więc jakoś nie utożsamiamy się z parafią. Ja mimo wszystko się uparłam. Po co robić sobie problemy i dawać sąsiadom powody do plotek. Mój chłopak nawet to przeżył i nie uciekł wtedy z domu. Tylko, że teraz muszę mu przyznać rację. Mogłam księdza w ogóle nie wpuszczać, bo szkoda nerwów.
To było niby do przewidzenia, ale myślałam, że jak człowiek kogoś gości, to ten się odwdzięczy dobrym nastawieniem. Z tym duchownym było inaczej. Strasznie nie spodobało mu się to, że przyjmują go konkubenci. Nie powiedział wprost, że pójdziemy do piekła, ale uparcie drążył ten temat. Tak długo, aż zaczęłam z nim dyskutować i cała ta wizyta zakończyła się kiepsko. On ma nas za grzeszników, a ja się na niego obraziłam.
fot. iStock
Zaczął słowami w stylu „widzę, że młode małżeństwo”. Potem dopytywał jak długo, gdzie wzięliśmy ślub i czy przypadkiem nie planujemy powiększenia rodziny w najbliższym czasie. Pewnie chciał zarobić na chrzcie. Ja ze zbolałą miną odpowiadam, że jeszcze nie jesteśmy małżeństwem, ale to się za kilka miesięcy zmieni. On na to: „a czy pani rozumie, co to znaczy przed ślubem?”. Zasugerował wprost, że narzeczeństwo nie ma nic do rzeczy. Powinniśmy zaczekać ze wspólnym mieszkaniem.
No to ja dalej swoje, że za bardzo się kochamy, by być osobno. To mój jedyny, dbamy o siebie i wspieramy się na każdym kroku. „To nic” - stwierdził. Żeby małżeństwo było udane, to potrzeba też cierpliwości i szacunku. Próbowałam zmienić temat. Nawiązałam jakoś do Światowych Dni Młodzieży, żeby przypomniał sobie o papieżu Franciszku. On by nas tak nie zbeształ. To też na nic. Dalej była pogadanka, że w tym domu grzech wisi w powietrzu i trudno mu się tutaj modlić.
fot. iStock
Mogłam zamilknąć i poczekać, aż sobie pójdzie, ale zamiast tego powiedziałam, że nic na siłę. My gościmy księdza z dobrego serca i potrzeby, ale jeśli się źle u nas czuje, to my do niczego nie zmuszamy. Dalej cała tyrada o naszej nieodpowiedzialności. No i w ogóle to powinnam panować nad emocjami, bo mogłam go w ten sposób obrazić. Kopertę oczywiście na koniec wziął, ale nawet nie spojrzał w oczy. Bardzo przykro mi się zrobiło i niestety kolejny raz ksiądz zniechęca mnie do Kościoła.
Na szczęście ślub już zaplanowany i to gdzie indziej, ale szkoda, że duchowni rzucają młodym kłody pod nogi. Przydałoby się więcej zrozumienia i nowoczesności. On dobrze wie, że dziewic na ślubnym kobiercu już praktycznie nie ma.
Także ja się zraziłam i polecam się zastanowić parom w podobnej sytuacji.
Martyna