Długo się zastanawiałam, czy powinnam to ujawnić. Jednak mam z tym spory problem i czuję potrzebę wygadania się. Może ktoś mnie zrozumie, a może ktoś doradzi…
Chodzi o to, że na co dzień jestem bardzo grzeczną dziewczyną. Taka szara, niepozorna myszka. Nikomu nie wadzę, ciągle się uśmiecham, nie przeklinam i trudno powiedzieć o mnie cokolwiek złego. W sypialni wstępuje we mnie jakieś zwierzę i wtedy robi się naprawdę nieprzyjemnie. Przynajmniej moim zdaniem, bo może facetów to kręci. Nie wiem, wstydzę się zapytać.
Samo zbliżenie jest całkiem normalne. Nie lubię eksperymentów i raczej przeżywam wszystko w sobie. Ale kiedy nadchodzi moment szczytowania, to nagle wybucham.
fot. Thinkstock
Co to znaczy? Nie potrafię wtedy trzymać języka za zębami i zaczynam bardzo głośno krzyczeć. Na dodatek bardzo brzydko. Jakieś 10 sekund przed orgazmem, kiedy czuję, że zaraz będzie po wszystkim - staję się bardzo wulgarna. Wykrzykuję same potworności i używam do tego takiego słownictwa, że uszy więdną.
Pier*** mnie. Ale masz wielkiego ch***. K***, jak mi dobrze. Świetnie jeb***. Moja ci*** płonie.
Żenada, prawda? Nie wiem skąd mi się to bierze. Za każdym razem przysięgam sobie, że tym razem będzie inaczej. Przygryzę poduszkę i będę siedziała cicho. Ale jak czuję maksymalne podniecenie, to nic mnie nie powstrzyma.
fot. Thinkstock
Wstydzę się tego bardzo. Z jednej strony czuję, że to nakręca facetów, bo wtedy starają się jeszcze bardziej. Z drugiej - kilka sekund po wszystkim jest mi potwornie wstyd, że gadałam takie rzeczy. Ja, cicha dziewczyna, która normalnie nie mówi nawet „cholera”.
Myślałam nawet, żeby się z tym zgłosić do jakiegoś psychologa albo seksuologa. Bo mnie to naprawdę przeszkadza. Potem nie umiem spojrzeć w lustro, bo ta moja wulgarność po prostu mnie brzydzi.
Aktualny chłopak twierdzi, że to całkiem zabawne i słodkie. Ja jestem innego zdania.
Sabina