Mam 23 lata i spore długi po moich rodzicach, którzy nic z tego sobie nie robią. Nie piszę do Was, żeby użalać się nad swoim losem, proszę tylko o radę i dobre słowo. Nie mam już siły na walkę z problemami, potrzebuje się komuś wygadać, a wiem że zagląda tu sporo mądrych i empatycznych ludzi. Dziś rano spojrzałam w lustro i coś we mnie pękło.
W domu nigdy się nie przelewało, często chodziłam do szkoły głodna i w starych ubraniach. Na wsparcie i miłość rodziców nie mogłam liczyć. Dla mojego ojca alkoholika zawsze byłam niepotrzebnym pasożytem. Uważał, że nie powinnam się urodzić, a matka nigdy nie stanęła w mojej obronie. Z wiekiem zaczęłam pracować, większość zarobionych pieniędzy oddawałam rodzicom. Musiałam opłacać wszystkie rachunki i robić zakupy, a w zamian nie usłyszałam nawet głupiego „dziękuję”.
Rodzice nie dbali o moją edukację, w szkole podstawowej mogłam sama decydować czy chcę iść do szkoły. Wiadomo, byłam dzieckiem więc często siedziałam w domu i odpowiadał mi ten układ. W gimnazjum było jeszcze gorzej - wracałam ze szkoły, a matka pytała gdzie byłam... Łatwo się domyślić, że nie mam dobrego wykształcenia. Po zaocznym liceum (musiałam jednocześnie pracować) nie poszłam na studia, bo nie mogłam sobie pozwolić na taki wydatek. Przez doświadczenia z dzieciństwa jestem nieśmiała i zamknięta w sobie.
Nie zwierzam się moim przyjaciółkom, one nie wiedzą jak bardzo jest mi ciężko i przez co musiałam przejść. Na co dzień tryskam dobrym humorem i optymizmem. Nienawidzę użalania! Udaję, że wszystko jest ok, jednak prawda jest zupełnie inna. Wiele razy spałam na klatce schodowej, bo pijany ojciec nie chciał wpuścić mnie do domu. Matka w tym wszystkim była tak jakby nieobecna, żyła w innym świecie. Nigdy ze mną szczerze nie porozmawiała... Ona nawet nie wie, kiedy dokładnie się urodziłam.
Zupełnie inaczej traktuje moje starsze siostry, które aktualnie przebywają za granicą. Mój brat siedzi obecnie w więzieniu za posiadanie trawki. Wiem, co teraz myślicie: patologiczna dziewczyna z patologicznej rodziny. Tak bardzo mi przykro, chciałabym coś zmienić, ale sama nie daję rady. Nie mam wsparcia od nikogo, moje siostry są daleko i nie obchodzi ich mój los. Chłopaka też nie mam i nie chcę mieć, podświadomie odpycham od siebie każdego potencjalnego kandydata. Po prostu mi wstyd za to kim jestem, nie chcę się nikomu tłumaczyć z mojej sytuacji życiowej. Nie mogłabym go nawet zaprosić do domu, bo żyję w fatalnych warunkach. Nie mam stałej pracy i o pójściu na swoje mogę zapomnieć. Jednak to nie jest najgorsze!
Najgorsze jest to, że moi rodzice od 90 roku nie płacili za tę jednopokojową klitkę. Długu uzbierało się na 20 tys. zł, codziennie rosną odsetki i komornik wszedł mi na konto, ponieważ jestem tu zameldowana. Rodzeństwu się upiekło, bo wyprowadzili się stąd i nie mają meldunku. Nie wiem co robić. Napisałam podanie o umorzenie odsetek, ale zostało odrzucone. Mieszkanie jest przepisane na ojca, jednak ten nic z tym nie robi. Przez swoje pijaństwo ma martwicę nóg, porusza się na wózku inwalidzkim i jest wręcz cofnięty w rozwoju.
Twierdzi, że nikt go nie wyrzuci z mieszkania, bo jest chory, a moim kontem bankowym się nie przejmuje. Nienawidzę go! Codziennie mnie upokarza, muszę skakać koło niego jak służąca. Matka jak zwykle żyje w swoim świecie... Współczuję jej, myślę że już dawno się poddała. Powiedzcie mi co mam zrobić z tym okropnym długiem? Nie stać mnie żeby tak od ręki spłacić tyle kasy, nie ma możliwości żeby rozłożyć go na raty.
Jak myślicie czy jest jakaś korzystna dla mnie forma prawna? Czy mogę się jakoś „wywinąć” z tego strasznego długu i komornika? Dziękuję za każdą odpowiedź.
Kasia