Uważam się za osobę wierzącą, ale w ostatnich latach bardzo się pogubiłam. Nie wątpiłam w Boga, ale nie podobała mi się instytucja Kościoła. Uważałam, że wszyscy księża są beznadziejni i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Minęło sporo czasu takiego mojego wierzenia i niepraktykowania, ale chcę to zmienić. Bardzo zależy mi na powrocie do prawdziwej religii, ale jest jeden kłopot. Żeby to zrobić, wypadałoby się najpierw wyspowiadać, przyjąć komunię i zacząć znowu uczestniczyć w życiu kościelnym.
Zaczęłam już nawet chodzić na msze i jest mi bardzo źle z tym, że nie mogę przyjąć z czystym sumieniem sakramentu. Siedzę tam smutna i czuję się gorsza od innych. Najgorsze jest to, że nie umiem tego zmienić. Przecież to żadna filozofia, żeby pójść do kościoła w jakimś lepszym terminie, na spokojnie się wyspowiadać i pozbyć się wyrzutów sumienia. Może dla innych to żadna sprawa, ale ja już zapomniałam jak to się robi i potwornie się boję!
Czasami aż mi się śni, że wreszcie idę do spowiedzi, a z drugiej strony żadnego zrozumienia. Ksiądz mnie ocenia, poucza i nawet na mnie krzyczy. Wybiegam zapłakana. Wiem, że tak nie będzie, bo duchowni wcale nie są tacy źli. Mimo wszystko nadal bardzo się boję i aż mi się robi słabo, kiedy o tym pomyślę. Kilka dni temu już prawie się udało, ale ostatecznie stchórzyłam. Miałam wolny dzień, wstałam rano z nastawieniem, że to właśnie ten moment, ubrałam się i miałam wyjść do kościoła.
Nie potrafiłam. Coś mnie sparaliżowało. Szybko się rozebrałam i nawet się popłakałam z bezsilności. Nawet nie wiem czego ja się tak bardzo boję. Nie powinnam wierzyć w tę propagandę, że jakiś ksiądz będzie mnie chciał pouczać i na pewno nie da mi rozgrzeszenia. Aż tak nie grzeszyłam, nie mam na sumieniu gorszych rzeczy od niechodzenia do kościoła...
Skąd to się we mnie wzięło? Nie jestem nawiedzona i nie twierdzę, że do szatan mnie powstrzymuje. Po prostu dostałam psychozy na tym punkcie i nie potrafię się przełamać. Zupełnie szczerze i bardzo mocno chcę się pozbyć swoich grzechów i przyjąć komunię, a nie potrafię. Jak tylko próbuję, to zaraz robi mi się sucho w ustach, prawie mdleję i się trzęsę. To nie są normalne objawy. Przecież nikt z Kościoła mnie nie skrzywdził i nie powinnam się niczego bać...
Proszę o jakąkolwiek radę, jak sobie z tym poradzić. Nie chcę już dłużej być tak daleko od Kościoła. Chcę się do niego zbliżyć. Kiedy to piszę, to znowu mi się kręci w głowie i trzęsą mi się ręce...
Kinga